Forum Brzeg on
Regulamin Kalendarz Szukaj Album Rejestracja Zaloguj

MegaExpert

Poprzedni temat :: Następny temat
fontanna na Armi Krajowej
Autor Wiadomość
jadore 
Wiecie gdzie mnie znaleźć



Wiek: 50
Dołączyła: 01 Sie 2006

UP 51 / UP 4


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2011-03-01, 17:54   

Może włożę kij w mrowisko, ale co się stało z takim stowarzyszeniem, które kiedyś funkcjonowało zdaje się w Brzegu, a nazywało się Brega, czy jakoś tak??
Tak.. Brega: http://bazy.ngo.pl/search/info.asp?id=143703 może zamiast tworzyć nowe stowarzyszenie, dołączyć do już istniejącego?
0 UP 0 DOWN
 
Gaderep 



Wiek: 62
Dołączył: 16 Mar 2007

UP 1191 / UP 1171



Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2011-03-01, 18:26   

jadore napisał/a:
Może włożę kij w mrowisko, ale co się stało z takim stowarzyszeniem, które kiedyś funkcjonowało zdaje się w Brzegu, a nazywało się Brega, czy jakoś tak??
Tak.. Brega: http://bazy.ngo.pl/search/info.asp?id=143703 może zamiast tworzyć nowe stowarzyszenie, dołączyć do już istniejącego?

Sorki, ale pierdzieć w stołek to można i bez stowarzyszenia - no bo co zrobiła "Brega "od 2004 roku?
Cytat:
Celem Stowarzyszenia jest:

    Poznawanie, kultywowanie i propagowanie historii, tradycji, kultury i wiedzy na temat ziemi brzeskiej;
    Inspirowanie i integrowanie ruchu intelektualnego wspierającego rozwój ziemi brzeskiej;
    Wspieranie, aktywizowanie istniejących i tworzenie nowych form działalności społeczno- kulturalnej i oświatowej na rzecz rozwoju ziemi brzeskiej.
    Współudział w tworzeniu i realizacji wszelkich idei służących rozwojowi ziemi brzeskiej;
    Wspomaganie kulturotwórczej roli Wyższej szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w środowisku regionalnym, ogólnopolskim i międzynarodowym
.

Czyli wszystko i nic. Jak się chce coś osiągnąć to cel ma być jasno określony, wymierny i osiągalny - reszta to bicie piany.
A już fraza o "kulturotwórczej roli Wyższej szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej" zakrawa na jakąś chorą megalomanię.

Mnie si marzy taka grupa ludzi, która zechce coś faktycznie wymiernego i konkretnego zdziałać a nie towarzystwo wzajemnej adoracji, których jedynym celem wydaje się być podniesienie własnej wartości w oczach współadoratorów lub też, nie daj Boże, wykrojenie jakiejś posadki dla kogoś z kręgu współadoratorów.
0 UP 0 DOWN
 
Jacek Jastrzębski 


Wiek: 51
Dołączył: 05 Cze 2008

UP 580 / UP 883



Ostrzeżeń:
 2/4/6
Wysłany: 2011-03-01, 19:24   

Ja co prawda jestem podbrzeskim "wieśniakiem" ale zaproszenie ze strony Gaderepa i Tadjurka to dla mnie zaszczyt, więc oczywiście jestem do dyspozycji i też się zgłaszam.
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2011-03-01, 20:27   

Na mnie oczywiście też, chociaż w ograniczonym bardzo póki co zakresie. MUSZĘ MUSZĘ MUSZĘ... MAĆ!!! MUSZĘ rozwinąć skrzydła w magisterce, bo póki co robię wszystko, żeby nie pisać :) . Pozaliczał wszytko, tylko pisanie zostało.

Myślę Gad, że masz rację - jako członek wielu organizacji, jako wielokrotny prezes (tytularnie w pewnych kręgach do dzisiaj :P ), założyciel, autor kilku wersji statutów etc, zdaję sobie sprawę, że rozdmuchanie celów na początku nie przyniesie korzyści. Jasno i wyraźnie sprecyzowany cel. Jeden konkretny. I dajemy radę.

Mam kilka pomysłów, rodziły się od południa, nawet kilka osób widzę, ale o tym nie na forum. Zresztą mamy zaległą rozmowę o innej formie stowarzyszenia (pamiętam rozmowy z T. :) ).

Krzyśka ledwo poznałem circa 1990. Nie wiem, czy będzie mnie pamiętał. Ja pamiętam jego "ołówki". Jany, jakie klimaty. Tytuł jednego do dziś, chyba bezbłednie "Insurekcja trójkątów" i jego komentarz "...bo świat jest trójkątny...".

Mam też pomysł na skierowanie Twojej idei w drugą stronę, w kierunku UO - face to face :) .

EDIT: Jeden warunek: Żadnych kontrowersji typu pomniki Fryderyków, Bismarcków, Germanii, Wilhelmów!
Ostatnio zmieniony przez Franco Zarrazzo 2011-03-01, 20:32, w całości zmieniany 1 raz  
0 UP 0 DOWN
 
Gaderep 



Wiek: 62
Dołączył: 16 Mar 2007

UP 1191 / UP 1171



Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2011-03-01, 21:49   

Cytat:
EDIT: Jeden warunek: Żadnych kontrowersji typu pomniki Fryderyków, Bismarcków, Germanii, Wilhelmów!

Oczywiście, ale już taki Jochan Pradelok na przykład? - Ten pruski telegrafista obsługujący od 1916 r. radiostację warszawską o ogromnym (jak na owe czasy) zasięgu 1000km dostał rozkaz zniszczenia tejże i tego rozkazu nie wykonał zostawiając sprawną radiostację Polokom. Radiostacja warszawska umożliwiła później skuteczne zagłuszanie wersetami Pisma Świętego meldunków bolszewickich w 1921 a bez tej radiostacji żaden "Cud nad Wisłą" nie był by w ogóle możliwy. W ten sposób patriotyczny (z naszego punktu widzenia) czyn jednego pruskiego podoficera uratował Polskę, a może i Europę przed zalewem bolszewizmu.

Ja nie jestem wrogiem wszystkiego, co niemieckie ale wrogiem tego, co w niemieckości jest nam wrogie. Oczywiście, nie mam nic przeciw uhonorowaniu obcych nacji zasłużonych w jakiś sposób dla naszej ojczyzny pod jednym wszakże warunkiem - najpierw uhonorować naszych bohaterów - później obcych.
0 UP 0 DOWN
 
Jacek Jastrzębski 


Wiek: 51
Dołączył: 05 Cze 2008

UP 580 / UP 883



Ostrzeżeń:
 2/4/6
Wysłany: 2011-03-01, 21:51   

Gaderepie-pełna zgoda.
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2011-03-01, 22:14   

Gaderep napisał/a:
najpierw uhonorować naszych bohaterów - później obcych.


No właśnie - chyba coś nam uciekło... wszak dziś po raz pierwszy: Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych


___________

Gaderep napisał/a:
Ja nie jestem wrogiem wszystkiego, co niemieckie ale wrogiem tego, co w niemieckości jest nam wrogie


To znaczy, że nie "syczysz >>ty faszysto!<< na widok Niemca" ? Kurde, ja też czytuję książki niemieckich autorów, niemieccy filozofowie są autorami przełomu antypozytywistycznego, Hegel tysh jakby niemiecki, Kant, Nietzsche tak jakoś nawet jak niemiecki, to sarmatami zafascynowany (a i tak twierdził, że Polak z pochodzenia)...

Pierwsze auto, jakie w życiu kupiłem, było niby niemieckie (takie bojowe - z celownikiem), gorzołę z ziemniaka też chyba jakiś Niemiec wymyślił ;) .

Nawet polski romantyzm pełnymi garściami czerpał z niemieckiego...
Ostatnio zmieniony przez Franco Zarrazzo 2011-03-01, 22:30, w całości zmieniany 3 razy  
0 UP 0 DOWN
 
przemek11 



Wiek: 32
Dołączył: 23 Sie 2010

UP 2 / UP 6



Wysłany: 2011-03-01, 22:42   

Cala 7 strona wątku nie dotyczy zupełnie tematu! :offtopic:
0 UP 0 DOWN
 
Gaderep 



Wiek: 62
Dołączył: 16 Mar 2007

UP 1191 / UP 1171



Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2011-03-01, 22:44   

Nawet gdybym chciał to mi syczeć nie wypada - mój dziadek, zamordowany w KL Auschwitz oficer WP, ze swoją mamą tylko po niemiecku mówił, jako że prababcia, Niemka z Alzacji, do końca swojego życia nie nauczyła się polskiego :P
Jako typowy Kresowiak jestem mieszanką polsko-białorusko-ormiańsko-niemiecko-węgierską zapewne z domieszkami krwi rosyjskiej, tatarskiej i ukraińskiej a moje specyficzne "r" może wskazywać i na domieszkę francuską - nie na darmo wszak majątek przodków moich nad samą Berezyną był rozpołożony :D
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2011-03-13, 15:12   Spacer plantami w roku 1929.

Przedstawiony tu opis plant pochodzi z przewodnika „Illustrierter Führer durch Brieg unter besonderer Berücksichtigung heimatlicher Kunstdenkmäler“ (Ilustrowany przewodnik po Brzegu ze szczególnym uwzględnieniem rodzimych zabytków, Ernst Günther, Brieg 1929).

„Okrężne drogi” i dłuższe wędrówki naszymi pięknymi plantami

Kto ma czas, ten niech zwiedzanie miasta odłoży na później, a tymczasem – zwłaszcza przy ładnej pogodzie – rozkoszuje się naszymi pięknymi plantami. Należy w tym miejscu wspomnieć, że podczas naszej wędrówki co pewien czas napotykać będziemy dróżki, prowadzące na północ - w stronę miasta, tak że okrężną drogę przez planty można w każdej chwili skrócić do 5, 10 czy 15 minut. Można przy tym wędrować starym wałem fortecznym (właściwie koronie stoku bojowego twierdzy), zygzakowatą linią dawnych umocnień w cieniu stuletnich lip lub zejść na niższą drogę (dawną drogą ukrytą twierdzy), obsadzoną platanami, lub też – zaglądając w najpiękniejsze zakątki – wędrować po całej połaci plant. Zanim podejmiemy tę decyzję, niech będzie tu po krótce przedstawiona historia naszych plant. Ten fragment, będący przedstawieniem rysu historycznego brzeskiej twierdzy pomijam (twierdzy poświęcony jest osobny wątek), pozostawiając tylko jedno zdanie. Posadzenie lip wzdłuż drogi na koronie wałów w roku 1819 było więc szczęśliwym pomysłem ojców miasta. Po przedstawieniu krótkiego rysu historycznego rozglądamy się bliżej. Tu, w chronionym zakątku tuż obok (restauracji) Bergela zarząd plant zwykle wystawia szerokolistne bananowce. Zwracamy się w stronę miasta, nasz wzrok przyciąga kępa olch, oplecionych bluszczem, zaś przez platany przy dolnej drodze mamy piękny widok na obramione nimi wieże kościoła św. Mikołaja. Ponieważ w tym miejscu rozciąga się szersza, szczególnie urokliwa partia plant, skręcamy w lewo, żeby ją obejrzeć. Przechodząc koło niezwykle pięknego okazu buka zwisającego, dochodzimy do niecki ze złotymi rybkami i fontanną, zwieńczoną figurą łabędzia z głaszczącym go małym chłopcem – młodszym bratem Ledy (dzieło rzeźbiarza Teodora Kalidego). Można tu mile wypocząć, słuchając szmeru fontanny, wodząc wzrokiem po rozległej powierzchni trawnika, obramionego krzewami i starymi wierzbami i ożywionego kwietnymi rabatami. Idziemy dalej wijąca się drogą, mijając tulipanowce i bzy. Wiosną, gdy zwisają z nich fioletowe, ciężko woniejące wiechy, młodzi i starzy znajdują tu na zacisznych ławkach istny raj, zaś latem, dzięki niewielkiemu palmowemu gajowi, można się przy odrobinie fantazji przenieść w odległe krainy. W miejcu, gdzie stoi otoczona kwiatami „pijąca dziewczyna” (dzieło Viktora Seiferta) (Viktor Seifert, 1870-1953, niemiecki rzeźbiarz, autor licznych pomników, głównie poświęconych poległym w I. wojnie św.; w Brzegu stworzył również pomnik Bismarcka (1909), Peppela (1913) i kombatantów w gaju bohaterów (kwadratówka) (1928)) spogądamy jeszcze raz wstecz poprzez zadbany trawnik, przy pomniku Eberta (projket – miejski radca budowlany Tscheschner, plakieta i napis – profesor Schipke z Wrocławia) (Friedrich Ebert był pierwszym niemieckim prezydentem) skręcamy na główną drogę, gdzie pośród kwietników i kęp rododendronów odchodzi brukowana alejka, prowadząca do ulicy Lipowej (Chrobrego) i dalej – przez ulice Lekarską i Mleczną - do Rynku. Tą starą drogą przebiegał ongiś dawny wodociąg, którego resztki możemy oglądnąć, schodząc naprzeciw boiska miejskiej hali gimnastycznej (dziś hala gimnastyczna starego ogólniaka) ku łabędziemu stawowi. Tam – w cieniu zawsze zielonych krzewów – szemrze niewielki strumyk, spływając po głazach, które kiedyś tkwiły w fundamentami miejskich murów obronnych. Na dole, w miejcu gdzie rozlewa się staw, na którego stromym brzegu wznoszą się wysokie mury więzienia, najłatwiej jest się przenieść w odległe czasy dawnej brzeskiej twierdzy. Jest to również miejsce, w którym można snuć marzenia, zwłaszcza podczas cichych księżycowych nocy, gdy na wodzie kołyszą się oba łabędzie, a nad strumykiem rozlegają się słowicze trele. W dzień dociera tu zgiełk ruchliwej ulicy Dworcowej (Armii Krajowej), której przedłużenie – ulica Małujowicką (Staromiejska) – zaprowadzi nas znów prosto na rynek. Kto jednak chce dojść do zamku piastowskiego, kościoła katolickiego i zachodnich przedmieść, niech dalej towarzyszy nam w naszej wędrówce plantami. Również i teraz roztaczają się tu przed nami wspaniałe widoki. Spoglądając w tył wzdłuż „górskiej dróżki” i wijącej się dołem doliny, dostrzegamy neorenesansowe szczyty sądu krajowego, a za następnym zakrętem – wieże kościoła św. Mikołaja. Gdy spoglądamy ku dolinie, przed naszymi oczami rozciągają się widoki, znane jedynie z górskich wędrówek szumiącymi, lesistymi wzgórzami. Znajdujące się tu budynki, których ogrody włączono ostatnio do plant, to stary i nowy szpital garnizonowy - obecnie urząd finansowy i zarząd miejski. Zaraz za nimi główna droga znów się ostro załamuje, a w dół odchodzi kolejna dróżka – to chętnie używane połączenie dzielnicy zachodniej z centrum miasta, prowadzące nieopodal gimnazjum do kościoła katolickiego i zamku piastowskiego. Do roku 1906, droga ta i jej przedłużenie przez parcelę szpitalną stanowiłytzw. skarbimierską drogę kościelną. W miejscu w którym podziemne cieki podmywają ziemię, dawne wały stale się osuwały. Pozwala nam to wyobrazić sobie trudności, z jakimi walczyć musieli dawni budowniczowie twierdzy. Miejsce, w którym wał tworzy tarasy, rozciągające się pod potężnymi topolami, służy odprawianu mszy polowych. Ponieważ sąsiednie ogrody ulicy Lipowej (Chrobrego), loży i starych willi posiadają charakter parkowy, odnosi się wrażenie, jakby się było w lesie. Widok ogrodów, szczególnie urzekający w okresie kwitnienia drzew owocowych, rozpościera się przed nami, gdy wędrując dalej zwrócimy się w stronę imponujących willi nad wilczym jarem (Wolfsschlucht). Ten głęboki parów należy do najpiękniejszych odcinków plant, a jego nazwa dodaje jeszcze grozy dzikości gąszczu rosnących tu drzew. W dół, gdzie w cieniu ciemnych olch i melancholijnych wierzb płaczących rozpościera się cichy i leniwy staw, nie prowadzi żadna droga. Tym weselej jest za to na górze, gdzie w tworzącym kąt prosty załamaniu głównej drogi, biegnącej wzdłuż jaru, w cieniu stuletnich topól leży plac zabaw dla dzieci, już trzeci, mijany podczas naszej wędrówki. Również i tu można mile wypocząć, szczególnie wieczorem, gdy jeszcze raz pozdrawiają nas promienie zachodzącego słońca. Docierając do Deutsches Haus (dom niemiecki – lokal rozrywkowy w miejscu późniejszego „Krakusa”) i przechodząc przez ulicę Wrocławską, znajdujemy się w punkcie leżącym do miejsc krańcowym do tego, z którego ruszyliśmy w naszą wędrówkę. Również i stąd – placem Bramy Wrocławskiej i ul. Zamkową lub Kołodziejską (Chopina) trafimy znów na rynek. Lecz mając przed sobą jedynie 10-minutową, dalszą drogę, obfitującą w szczególnie piękne widoki, wędrujemy dalej promenadą odrzańską. By nie przechodzić wzdłuż szpetnych murów, idziemy wpierw ulicą Wrocławską aż do pomnika Germanii (młodzieńcze dzieło rzeźbiarza Eberleina (dziś stoi tu pomnik „hydraulika”)). W tym miejscu znajdowała się ongiś Brama Panieńska/ Mariacka (Frauentor) (zwana później Wrocławską)(średniowieczny kościół mariacki znajdował się w miejscu dzisiejszej cukrowni (dziś gimnazjum)). Rozciągający się stąd niezwykle malowniczy widok na miasto urzeka szczególnie zimą. Znad pomnika św. Trójcy pozdrawia nas gąszcz ozdobionych wysokimi szczytami dachów, zaś nieregularne fasady dawnych kamienic kolegiackich dopełniają tego niemalże średniowiecznego pejzażu. Przechodząc przez ulicę Oławską kierujemy się na alejkę przebiegaącą wzdłuż kamienic (nieistniejącej zabudowy placu Bramy Wrocławskiej, tuż obok zamku) i dochodzimy do szkoły katolickiej (jej nieistniejący dziś budynek zamykał od północy zamkowy dziedziniec), skąd rzucamy spojrzenie w stronę zamkowego dziedzińca. Przechodząc przez położoną w dole łąkę docieramy do korony dawnej Bramy Odrzańskiej, gdzie zaskakuje nas widok na rzekę. Schodząc ku Odrze możemy chwilę odpocząć na ławce pod cienistym klonem polnym. Roztaczający się stąd wspaniały widok na daleką przestrzeń rzeki dodatkowo nam to wynagradza: za zakolem rzeki pozdrawia nas z oddali leżącypośród zielonych zboczy i rozległych łąk las odrzański. Jak daleko trzeba by wędrować we Wrocławiu, żeby dotrzeć do takiego miejsca widokowego? 100 metrów za nami leży miasto, a przed nami - szczęśliwie ukryte przed wzrokiem przez wysokie topole – wznoszą się potężne kominy cukrowni Loebbeckego. Kilka kroków dalej, naprzeciw rzecznego basenu kąpielowego stoi pozostałość dawnych umocnień – wspomniana już Brama Odrzańska, która wraz z leżącyni u jej stóp rabatami kwietnymi i starymi akacjami na koronie wału tworzy jedną z najpiękniejszych ozdób naszych promenad. Bramę stworzyli w roku 1596 – z rozkazania księcia Joachima Fryderyka – budowniczy zamku Bernard Niuron oraz mistrzowie murarscy Jerzy Schobert i Michał Kokert. Zwornik łuku bramnego zdobi trzymany przez anioła herb Brzegu w heraldycznie nipoprawnej wersji, z jedną kotwicą skierowaną ku górze. Z obu przyłuczy wyzierają oblicza zbrojnych wojowników, symbolizujących obronność mieszczan. Wedle miejskiej legendy są to jednak zdrajcy, których za karę tu zamurowno, wszelkim wrogom na postrach. Na wysokiej attyce znajdują się obramione jońskimi pilastrami herby księcia i jego małżonki, księżniczki anhalckiej. Na fryzie czytamy sentencję: Verbum Domini manet in aeternum (Słowo Pana trwa na wieki), dewizę wszystkich książąt, którzy podpisali konfesję augsburską. Ową sentencję już w roku 1541 bił na swych talarach (książę brzeski) Fryderyk II. Brama stała pierwotnie nieco dalej w górę rzeki. Aż do roku 1844, kiedy to zdudowano pierwszy kamienny most, jej wąskim przepustem przechodził cały ruch na drugi brzeg Odry. Odtąd brama była wyłączona z ruchu, zaś gdy w roku 1895 powstał nowy, żelazny most, została rozebrana jako przeszkoda komunikacyjna i przeniesiona w dzisiejsze miejsce, czyli – niejako dzięki przypadkowi - właśnie tam, gdzie być może znajdował się pierwszy most odrzański. Spoglądając na drugi brzeg dostrzegamy poprzez akacje dawny domek celny (dzić nieistniejący), oznaczający położenie mostu z roku 1844. (Powyższy wywód jest w całości błędny: most z roku 1844 znajdował się w miejscu późniejszego mostu saperskiego, którego położenie znaczą pale wbite w dno rzeki, natomiast most z czasów twierdzy znajdował nieco dalej w dół rzeki, jego przyczółek na drugim brzegu Odry znaczy budynek z wodomierzem (dawniej dźwig), natomiast wspomniany, nieistniejący dziś domek celny znajdował się w obrębie rozległego, tzw. dzieła rogowego). Kilka kroków dalej znajduje się najniżej położone miejsce plant, w którym dawniej być może odchodziła ku zamkowi odnoga Odry (również ta informacja niezbyt ściśle odpowiada prawdzie: w rzeczywistości mała zatoczka na przedłużeniu drogi, prowadzącej wzdłuż hali sportowej ku Odrze, to pozostałość miejsca, w którym dawna fosa była połączona z rzeką) i gdzie jeszcze dziś, w czasie powodzi wody Odry zalewają promenadę. Idąc znów ku górze, patrząc pod mostem w stronę wielkiej, piaszczystej łachy na drugim brzegu, na której gorącym latem roi się od kąpiących się, docieramy na otwarty plac nieopodal mostu odrzańskiego, gdzie w roku 1900 wzniesiono pomnik cesarza Wilhelma (I) (dzieło profesora Johanna Böse). Tu, przy placu Bramy Odrzańskiej, znajduje się jeszcze jeden, nieco ukryty pomnik (w rzeczywistości trochę dalej w stronę ulicy Nadodrzańskiej, w miejscu mostu z roku 1844)– posąg patrona mostów św. Jana Nepomucena. Na umieszczonym na jego cokole kartuszu znajduje się ta oto inskrypcja: „Anno 1729, den 1. Juli ist unter dem Commando Ihro Excellenz des Heil. Röm. Reichs-Grafen Althann, General-Feldwachtmeister und Commandant der Festung Brieg, diese Statua aufgesetzt worden, zur größern Ehre Gottes und des heiligen Nepomuk wie auch der Zeit gewesenen Garnison“ (Anno domini 1729, 1. lipca, z rozkazania Jego ekscelencji, hrabiego świętej Rzeszy Rzymskiej Althanna, generała wachmistrza polnego (generała majora) i komendanta twierdzy Brzeg, ustawiono tę statuę, ku większej chwale boga i św. Nepomucena, a także ówczesnego garnizonu). Informacja o twórcy posągu znajduje się w inskrypcji „Joseph Bechert fecit”. Niestety promenada nie znajduje przedłużenia po drugiej stronie placu. Wcześniejsze kompleksy klasztorne sięgały tam aż do rzeki (dwór antonitów, obecnie urząd katastralny (dziś spółdzielnia inwalidów) i klasztor franciszkanów, które później ustąpiły miejsca kamienicom mieszczańskim. Na krótkim odcinku dostęp do rzeki przegradza Zakład Leczniczy i Pielęgnacyjny (Heil- und Pflegeanstalt – szpital/ przytułek, obecnie warsztaty ZSZ Nr 1). Z powrotem na rynek zaprowadzi nas stąd ulica Celna (Wojska Polskiego), po pożarze w roku 1806 powstała na nowo w skromnym, bidermajerowskim stylu.Jednak polecamy tu jeszcze krótki wypad za Odrę. Przechodząc przez most odrzański podziwiamy piękne widoki po obu stronach. Na leżącej w górę rzeki wyspie widzimy na wpół ukrytą wśród wierzb, niezbyt piękną budowlę młyna, a za nią jaz, elektrownię, wieżę ciśnień i również niezbyt piękne podwórza ulicy Rybackiej. Na drugim brzegu dostrzegamy imponującą willę i należący do niej piękny park, a za otoczoną starymi wierzbami plażą zabudowę przemysłową grobli. Z tego – tzw. „polskiego” brzegu roztaczają się piękne widoki na miasto, przypominające te z dawnych czasów. Gdy pójdziemy w dół rzeki, w stronę domu strzeleckiego, ujrzymy przez porastające nabrzeże akacje wspaniały widok na ozdobny szczyt kościoła katolickiego i zamek lub – idąc w górę rzeki z zadbaną ul. Nadbrzeżną – na strome dachy Friedrichstraße (Jagiełły) i ul. Celnej (Wojska Polskiego) oraz wieże ratusza, kościoła minorytów i św. Mikołaja. Jakże piękny jest ten widok w porównaniu z nieładną zabudową mieszkalną i przemysłową dalej w górę rzeki. Na rzece nie ma ruchu żeglugowego, ale idąc dalej na północ szosą pisarzowicką (ul. Krakusa), nieopodal garbarni Molla, można go obserwować z mostu na kanale, którym spływają wolno z prądem (? – tak jest w oryginale) barki żaglowe, zaś parowe holowniki ciągną długie szeregi wyładowanych barek w przeciwną stronę. Niekiedy zobaczyć można nawet drewniane tratwy. Polskie i czeskie bandery przypominają o tym, że wskutek haniebnego traktatu wersalskiego, nasza śląska rzeka stała się międzynarodowa (tego typu utyskiwania są typowe dla publikacji okresu republiki weimarskiej, oddając ówczesne nastroje w Niemczech). W czasie powodzi, gdy leżące w dole błonia są całkowicie zalane, z drogi na wale i licznych mostów zalewowych rozpościera się widok na niemal bezkresne rozlewisko.

Ebert.jpg
Pomnik Eberta.
Plik ściągnięto 316 raz(y) 224,23 KB

Schwanenteich.jpg
Łabędzi Staw.
Plik ściągnięto 318 raz(y) 181,98 KB

Landgericht.jpg
Sąd Krajowy i Urzędowy.
Plik ściągnięto 340 raz(y) 214,94 KB

Odertor.jpg
Brama Odrzańska.
Plik ściągnięto 311 raz(y) 246,78 KB

Luftbild.jpg
Brzeg - widok z lotu ptaka.
Plik ściągnięto 336 raz(y) 153,44 KB

Ostatnio zmieniony przez Dziedzic_Pruski 2011-03-13, 15:18, w całości zmieniany 2 razy  
0 UP 0 DOWN
 
Franco Zarrazzo 
Per astra ad anthropologiae



Wiek: 57
Dołączył: 26 Mar 2006

UP 1052 / UP 1969


Skąd: Ciemnogród

Ostrzeżeń:
 1/4/6
Wysłany: 2011-03-13, 16:07   

No proszę. A ja się już martwiłem... Sporo pracy - dziękuję(my). Jak najbardziej zasłużona etykietka nad awatarem :) . Tylko przeczytam w całości przy innej okazji. :)
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2011-03-13, 21:05   Statua św. Jana Nepomucena przy moście odrzańskim.

W uzupełnieniu poprzedniego przyczynku jeszcze garść informacji na temat wspomnianej tam statui św. Jana Nepomucena przy moście odrzańskim.

1. Źródło 1: „Geschichtliche Ortsnachrichten ..“ Schönwäldera

(..) Statua św. Jana Nepomucena została ustawiona w roku 1729 z okazji kanonizacji (świętego) przez komendanta garnizonu, po lewej stronie przy wjeździe na most. Inskrypcja na cokole brzmi (..) (Schönwälder podaje identyczny tekst inskrypcji jak w przewodniku). Hrabia Althann zmarł jako tutejszy komendant 7. stycznia 1733 r. i został pochowany na cmentarzu przy kościele zamkowym. Również i statua św. Jana Nepomucena przebyła swoje koleje losu. W roku 1808 przez nieostrożność flisaka utrącono jej głowę reją, a w roku 1810 szkodę naprawił kamieniarz, opłacony przez pewną pobożną katoliczkę. W roku 1845 statua opuściła swe stare miejsce i została przeniesiona w miejsce na prawo od nowego mostu.

2. Źródło 2: „Briegische Chronik..” Schmidta

Statua św. Jana Nepomucena nosi na swym cokolo tę oto inskrypcję: (autor podaje nieco odmienny tekst inskrypcji, który dlatego niech będzie tu przytoczony w całości) „Anno 1729, den 1. Juli ist unter dem Commando Ihro Excellenz des Heil. Röm. Reichs-Grafen Althann, wirklichen kaiserlichen General-Feldwachtmeister und Commandant des posto Brieg, diese Statua aufgesetzt worden, zur größern Ehre Gottes und des heiligen Nepomuk so wie auch der Zeit gewesenen Garnison. Joseph A. Bechert fecit.“ (Anno domini 1729 (w roku kanonizacji przez papieża Benedykta XIII), 1. lipca, z rozkazania Jego ekscelencji, hrabiego świętej Rzeszy Rzymskiej Althanna, rzeczywistego cesarskiego generała wachmistrza polnego (generała majora) i komendanta posterunku Brzeg, ustawiono tę statuę, ku większej chwale boga i św. Nepomucena, a także ówczesnego garnizonu). W roku 1845, we środę 23. kwietnia statuę przeniesiono z dotychczasowego miejsca na lewo od wjazdu na stary most odrzański (ten z czasów twierdzy), nieopodal starej Bramy Odrzańskiej, gdzie stała z twarzą zwróconą na wschód, na miejsce obecne, na prawo od wjazdu na nowy most (ten z roku 1844), nieopodal nowej Bramy Odrzańskiej (symbolicznej , w postaci 2 pilastrów), tym razem zwracając ją twarzą ku zachodowi, odmalowano i na nowo pozłocono.

Staua nie przetrwała wojny. Zrzuconą z postumentu – czy to rozmyślnie, czy wskutek wysadzenia mostu – widziano ją ponoć w 1945 roku w odrzańskim mule. Kto wie, może jest tam do dziś?
Ostatnio zmieniony przez Dziedzic_Pruski 2011-03-13, 21:09, w całości zmieniany 4 razy  
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2011-05-08, 13:01   Jeszcze o promenadach.

W nawiązaniu do tematu brzeskich promenad i nieco poza ów temat wykraczając pragnąłbym przybliżyć czasy ich powstania oraz postać jednego z ich twórców.

Zamieszczone tu artykuły pochodzą z brzeskiego kalendarza regionalnego (Brieger Heimatkalender) na rok 1928 i są napisane w duchu nieco bogoojczyźnianym, o czym lojalnie uprzedzam.

Brzeg przed 100 laty, z czasów bidermajeru, lata 1820 – 1840
„Gdy pobierali się dziadek z babcią”

„Kraj wolnym ci jest i poranek już dnieje”. Ta właśnie świadomość stanowiła dla naszych przodków najbardziej wartościową treść ich patriotycznego myślenia, zaś pamięci o doniosłych czasach wiernie strzegli dłużej niż przez jedno pokolenie. Taki idealny stan posiadania pozwalał im zapomnieć biedę i trudy teraźniejszości, jako że los kazał im żyć w ciężkich czasach i wielu nie dożyło już wynagrodzenia strat, jakie przyniosła ze sobą francuska okupacja. Miasto jęczało pod długami wojennymi, a życie gospodarcze mogło się rozwijać bardzo tylko powoli.
Zarząd miejski – burmistrz Wuttke wraz z rajcami (a byli to: aptekarz Trautwetter, kupiec Kuhurath, major w stanie spoczynku Scheffler, mistrz piekarski Engler, pasamonnik Schaerff, mistrz warzelniczy Hoffmann, kamienicznik i kowal narzędziowy Gaebel) – stanął więc przed niezwykle trudnymi zadaniami i problemami, trapiącymi całą wspólnotę. Dzięki podjętym niezwłocznie krokom trudności te zostały jednak stopniowo przezwyciężone. Sprawujący funkcję  przewodniczącego rady miejskiej aptekarz Ludwig musiał przy tym świetnie spisać, gdyż mimo  niekorzystnej sytuacji (finansowej) został w roku 1821 uhonorowany nagrodą w wysokości 118 talarów.¨
Funkcję syndyka miejskiego pełnił w latach 1821 – 1829 Koch, później znany jako kontrowersyjny historyk. Jego pensja była równa pensji burmistrza – 1000 talarów. Równocześnie z Kochem funkcję kamlarza miejskiego (Kämmerer – zarządca kasy miejskiej) podjął Ludwik Ferdynad Mützel (brat znanego malarza Henryka Mützela (m.in. autora niemal fotograficznych ilustracji dawnego Wrocławia; w brzeskim muzeum znajduje się również akwarela Mützela, przedstawiająca widok Brzegu zza Odry) , służąc mu wiernie przez pół wieku. Niekorzystny stan majątkowy miasta był przypuszczalnie powodem sprzedaży w roku 1822 dóbr w Obórkach za cenę 20 400 talarów, co jednak było niewystarczające dla wyrównania budżetu miejskiego. Tak więc, niezależnie od starań i usiłowań Mützela, bilans za rok 1823 zamknięto z niedoborem 7200 talarów. Mützel podaje z westchnieniem do wiadomości magistratu, „że zasoby kamlarni (kasy miejskiej) są zupełnie wyczerpane i w roku 1824 podjęte mogą być jedynie wydatki budżetowe, co jasno wynika z przedłożonego zestawienia”. Niekorzystną sytuację kamlarni można sobie uświadomić na podstawie niezwykle skromnych przychodów. Główne ich źródło stanowiły podatki od warzenia piwa i pędzenia okowity, które w latach 1822/23 przyniosły łącznie 7150 talarów, łączny podatek od działalności gospodarczej przyniósł 5300 talarów, zaś tzw. podatek klasowy
(wprowadzony w roku 1820 w Prusach podatek od przynależności do klasy społecznej)
jedynie 670 talarów. Fakt, że wspomniane podatki aż do roku 1840 niemal nie uległy podwyższeniu, cieszył z pewnością obywateli, lecz był mniej korzystny dla kasy miejskiej. Znamiennym dla panujących wówczas małomiasteczkowych stosunków był również fakt, że miasto utrzymywało publiczny plac do suszenia bielizny, pobierając skromne dochody w wysokości 14 talarów. Dzięki żelaznej oszczędności zarząd miejski przezwyciężył w ciągu 10 lat wspomniane trudności i w roku 1837 kamlarz Mützel mógł z zadowoleniem stwierdzić nadwyżkę w wysokości 3217 talarów. Do tzw. „małych środków” ojcowie miasta mogli zaliczyć pierwotnie również otwarcie kasy oszczędności w marcu 1819 roku. Była to pierwsza taka istytucja na Śląsku i druga w całym państwie pruskim. Jednak już wkrótce okazało się, że podjęli tym samym niezwykle znamienne przedsięwzięcie i że właśnie to dzieło stało się dla miasta największym błogosławieństwem. Już pod koniec pierwszego miesiąca istnienia w kasie ulokowano 4500 talarów. Część nadwyżek kasy oszczędności, którą zgodnie ze statutem oraz za państwowym przyzwoleniem miano z biegiem lat spożytkować na cele publiczne, służące ogółowi, wyniosła w roku 1906 łącznie 1 152 000 marek.

Na temat życia mieszkańców, które odbywało się wówczas widocznie w cichym odosobnieniu, posiadamy jedynie skąpe wiadomości. Komunikacja miała miejsce tylko na niewielkiej przestrzeni, nie było jeszcze kolei żelaznych, podróż do Wrocław zajmowała jeszcze cały dzień, zaś jazda dyliżansem była uciążliwa i wcale nie taka tania. O intelektualnych zainteresowaniach brzeżan dowiadujemy się na podstawie ówczesnych lektur. Znajomość literatury klasycznej i współczesnej sprzyjało powstawaniu kół czytelniczych. Pierwsze z nich założył w roku 1822 księgarz K. Schwartz. Również w okresie po wojnach wyzwoleńczych (tym mianem określano w Prusach wojny napoleońskie) naród był wyłączony z życia politycznego, zaś cenzura dbała o to, by również prasa nie zajmowała się kwestiami politycznymi i ograniczała jedynie do tematów pięknodusznych. 3. października 1822 roku ukazał się pierwszy numer nowego tygodnika (co czwartek) „Briegische Erholungen” (brzeskie wywczasy) – czasopismo dla zabawienia czytelników ze wszystkich stanów, zebrane i wydawane przez dra Fr. Ulferta. Brzeg K. Falch. Od roku 1828 ukazywała się kontynuacja „Briegisches Wochenblatt” (Tygodnika Brzeskiego) Glawniga. W głównej części zamieszczano artykułyo treści beletrystycznej i historycznej; zawierające m.in. cenne przyczynki do historii regionalnej i księstwa, np. o tutejszym więzieniu, zwanym wcześniej „domem pracy” (Arbeitshaus). Dodatek zawierał porady i ogłoszenia. W roku 1830 pojawia się kolejne czasopismo. „Der Sammler” (zbieracz) - tygodnik dla czytelników ze wszystkich stanów, własność i wydawnictwo: drukarnia C. Falcha. O tym, że „Zbieracz” mógł przemienić „mleko pobożnych myśli” w „fermentujący smoczy jad” można się było przekonać 18 lat później: „w ciasnym kręgu zawęża się i rozum” - widać to wyraźnie, przeglądając brzeską prasę z tamtych lat, odzwierciedlającą niezmierne kołtuństwo, nie zawsze dobrotliwe. Niezwykle często odnajdujemy więc prowadzone publicznie, choć oczywiście anonimowo, pyskówki (prawie tak jak na forum: widać taka stara, brzeska, świecka tradycja) :D . Tak więc niejaki pan „rh” „wywołuje do tablicy” pewnego pana N.N. z ulicy Pawłowskiej (Dzierżonia), pytając czy ów rzeczywiście poczynił tę niesłychanie uwłaczającą jego honorowi uwagę: „rh” uważa się oczywiście za zbyt wyniosłego i wykształconego, by przywiązywać do tego jakąkolwiek wagę. W następnym numerze rzeczony pan N.N. z ulicy Pawłowskiej (Dzierżonia) udziela odpowiedzi itd. Lub też: „abc” jest poirytowany zachowaniem pewnego dobrze ubranego młodego człowieka, który to w niedzielne przedpołudnie przed Bramą Nysańską (u zbiegu dzisiejszych ulic Długiej, Chrobrego i Piastowskiej), poproszony przez żebraka o jałmużnę, ograniczył się jedynie do zamarkowania gestu dawania, gdyż – co prawda w cylindrze i z elegancką trzcinową laseczką – ale poza tym zapewne był bez grosza. W tych osobistych enuncjacjach nieprzyjemnie podpada także rzucające wokół siebie obcymi wyrazami i sentecjami „wykształcenie” (kolejna forumowa „tradycja” ) :wink:  - w tym celu nadużywano nawet sentencji biblijnych – oraz nadęty język. Dalej wierszoklectwo – żaden numer nie jest wolny od przesłodzonych peanów na cześć jakiejś brzeskiej piękności. Tak więc niejaki pan Eduard Hensel raczy nas swą „Wiosenną nadzieją”, będącą w rzeczywistości jedynie popłuczynami „Nadziei” Emanuela Geibela (niemiecki poeta). Tyle na temat piśmiennictwa. Również już wtenczas Brzeg był miejscem, w którym dbano o sztuki piękne. Sztuka sceniczna była wówczas wszędzie opanowana przez masową twórczość Kotzebuego (tworzył szmirę podobną szuwaksowi, choć już nie wtedy, bo już nie żył (zamordowany). Również i w Brzegu jego duch wciąż jeszcze nawiedzał teatralne deski. Trupa teatralna, wystawiająca jego sztuki, cechowała się przy tym nadzwyczajną wszechstronnością, wystawiając nie tylko „Precjoza” i „Wolnego strzelca” (Webera), ale również „Stworzenie świata” Haydna. Do tej pory w Brzegu nie istaniało jeszcze trwałe miejsce dla sztuki scenicznej, lecz właśnie wówczas znalazł się ktoś, kto zaradził temu niedoborowi. Przy ulicy Mlecznej znajdował się parafialny przytułek dla wdów (o tym przytułku była niedawno mowa w związku z brzeskimi drukarniami [URL=http:// http://www.forumbrzeg.pl/...66)]link[/URL], powstały w ramach spuścizny Michaela Scholtza. Budynek, w którym znajdował się przytułek, groził zawaleniem. W
owym czasie żył w Brzegu zamożny i bezdzietny rentier Christian Arndt, wcześniej kantor w kościele św. Mikołaja. Arndt kupił wspomniany budynek przy ulicy Mlecznej i wybudował w jego miejscu w latach 1821 – 22 teatr, który podarował miastu. Mimo iż z czasem koniecznymi stały się pewne zmiany. Których dokonano (brakowało wciąż jedynie garderoby dla właściwego teatru), to jednak darowizna Arndta stanowi prawdziwie wspaniałe dziedzictwo. W przedsionku wielkiej sali teatru wisi skromny portret olejny darczyńcy. Szkoda, że miasto nie znalazło do tej pory innej, bardziej godnej formy upamiętnienia swego dobrodzieja.
W owych czasach, w których konieczne było nadzwyczaj oszczędneo gospodarowanie, miasto nie mogło zbyt wiele uczynić dla upiększenia swego wyglądu. Spróbujmy wyobrazić sobie jego ówczesny wygląd: mroczne, stare bramy forteczne wraz z wieżami, ruiny bastionów i murów obronnych, zapadnięte wały, wypełniona brudną wodą fosa, uszkodzone mosty, przerzucone nad fosą do niektórych bram – wszystko to mogło przyciągać oko malarza, lecz przebywanie w takich miejscach nie należało do przyjemności. Mimo iż pancerz dzieł fortyfikacyjnych został zerwany już w roku 1807, to jednak aż do roku 1819 na obrzeżach miasta - prócz alei cmentarnej i znajdujących się w pobliżu morw - nie było żadnej ocienionej drogi. Co prawda pozbawiony wcześniej roślinności teren poforteczny stopniowo zaczęła zapełniać zieleń pojedynczych prywatnych ogrodów, ale te były niedostępne dla ogółu mieszkańców. W tym czasie radca wojenny Berger polecił obsadzić drogę, prowadzącą - jeszcze przez szczere pole - od Bramy Małujowickiej ku traktowi do Żłobizny (czyli późniejszą ulica Piastowska) monotonnymi topolami, ale okazując wdzięczność i za to, drogę tę zwano odtąd aleją Bergera, a dziś ulicą Polną (Jana Pawła II). Oblicze miasta zaczęło też wtedy stopniowo ulegać zmianie. W roku 1822 rozebrano most przed Bramą Nysańską, a na odcinku fosy usypano groblę, którą przebiega dziś na tym odcinku ulica Piastowka, przy czym połączenie fosy z Odrą ograniczono do przepustu przez groblę i piwnice hotelu Piastowskiego (Dockhorn) (przypuszczalnie chodzi o nieistniejący dziś budynek przy ul. Piastowskiej, naprzeciw stawu) . O wiele większe znaczenie miał jednak fakt, że „starsza dama” Brzeg zaczęła w końcu przywdziewać nową suknię: właśnie wtedy powstawać zaczęły brzeskie planty. W roku 1819 miasto postanowiło obsadzić odcinek stoku bojowego twierdzy – na odcinku od Bramy Małujowickiej do Nysańskiej - dwoma rzędami drzew, które dziś tak wspaniale ocieniają parkowe alejki. Wkrótce potem syndyk miejski Koch, który właśnie przejął swój urząd, złożył wniosek, by powierzono mu założenie dużej szkółki leśnej i sadzenia kęp drzew. Wniosek został przyjęty, jednak właściwym czynnikiem sprawczym kontynuacji tego dzieła stawał się stopniowo kamlarz Mützel, który od roku 1829, po złożeniu urzędu przez Kocha, niestrudzenie prowadził dalszą rozbudowę plant. Ze względu na napiętą sytuację finansową, miasto nie mogło na ten cel przeznaczać więcej niż 100 talarów rocznie.
Z pomocą tych niewystarczających środków i o ile było to tylko możliwym, Mützel realizował swój cel przez całą dekadę, aż do lat 40-tych, kiedy to odkrył zupełnie nową drogę, prowadzącą do celu. Jednak początek został zrobiony już teraz, a nierozpieszczana wtedy jeszcze klasa mieszczańska była zadowolona z wyniku, który został uwidoczniony na serii kolorowych ilustracji, powstałych w latach 1821 – 26, zamieszczonych poniżej w znacznie pomniejszonej wersji czarno-białej. Przedstawione są tam głównie – wtedy jeszcze dość skromne – promenady, będące jednak już wtedy szczególną atrakcją miasta. Za pomocą owych ilustracji spróbujemy sobie wyobrazić spokojne życie, które wiedli wówczas nasi przodkowie.

„Oto przepełnieni godnością i dostojeństwem bidermajerowscy mieszczanie wychodzą właśnie  bramą (miejską) ku promenadzie, z grubymi, krętymi laskami (tzw. Ziegenhainer) lub parasolami,  w ciężkich cylindrach i z długimi fajkami w ustach (cygara rozpoczęły swój zwycięski pochód przez 5 kontynentów dopiero około roku 1830), przystając, gdy tylko rozmowa na aktualne tematy – nowo otynkowaną ratuszową wieżę, szczęśliwie umieszczoną na jej szczycie nową gałkę, nowego, mieszczańskiego króla Francji (Ludwika Filipa), czy też bohaterską walkę Greków - przybierała dramatyczny przebieg. A propos – gdy  ustom i sercu jak w niebie, to i nos chce coś dla siebie (ówczesne niemieckie porzekadło: wenn sich Herz und Mund tut laben, will die Nase auch was haben) – „może szczyptę tabaki, panie superintendencie?”. „Niezwykle to łaskawie z pańskiej strony, panie audytorze”, świat lubi przyćmiewać blask i prochem przyprószać wzniosłość (cytat z Schillera: es liebt die Welt, das Strahlende zu schwärzen und das Erhabene in den Staub zu ziehen). „Hm – czyżby  raciborska (tabaka)?”. „W 3/7 zmieszana z rawicką i kwaśną marchwią - do usług”. Potem jeden z rozmówców stuka długo piankowym cybuchem swej długiej fajki i wyciąga z niewymownych (czyli pantalonów) woreczek z tytoniem, wyszywany perełkami i opatrzony monogramem i upycha nową pryzę tytoniu – mieszanka wiązowskiego i barinas. Drugi z nich przygotowuje tymczasem zapalniczkę, uderza stalowym kabłąkiem w krzesiwo i już po 5 minutach jarzy się hupka i wkrótce w fajce pali się tytoń. „Ach panie superintendencie, gdy kurzy się z mej fajeczki, a tytoniowy dym owiewa mój nos, to nie zamieniłbym się z bogami”. „Ależ panie audytorze, przecież my brzeżanie jesteśmy wierzącymi chrześcijanami”. „A gdzież to zagubiły się nasze damy?”.¨Damy tymczasem oddaliły się kawałek, również pogrążone w konwersacji, rozmawiając w zachwycie o „Zaczarowanej róży” Ernsta Schulzego i o nowym koronkowym wdzianku pani dyrektorowej, małżonki dyrektora główngo urzędu górniczego (Oberbergamt), później z niechęcią o niezbyt delikatnym panie profesorze¨, który wcale nie sięga indywidualności audytora Theobalda, o ostatniej herbatce u auskultatorstwa (auskultator – najniższy stopień w hierarchii prawniczej). Teraz przystają i one „ w zupełnym zaufaniu, najdroższa pani superintendentowo, ta impertynencka pani auskultatorowa … O, nasi szanowni małżonkowie”.
W dalszym ciągu towarzyszymy im w przechadzce z powrotem do miasta, poprzez Bramę Wrocławską. W słonecznych promieniach letniego popołudnia ciche uliczki zdają się drzemać. Mija nas tylko dyliżans specjanej poczty wrocławskiej,  turkocząc po kocich łbach ulicznego bruku. Damy spoglądają z lękiem w stronę dyliżansu, a to z powodu bliskości rynsztoku. Zupełnie przypadkowo spacerowicze kierują teraz swe kroki ku rynkowi. Być może dyliżansem przybyli jacyś przyjezdni. W rynku, u południowego krańca ratusza, tuż obok wagi miejskiej widzą odwach i chodzącego wte i wewte wartownika. U stołu przed odwachem siedzą jego znudzeni kamraci, którzy godziny czekania mogą co najwyżej skrócić pogaduszkami z siedzącymi naprzeciw przekupkami. Tak oto leniwie przetacza się popołudnie. A gdy zapadnie noc, miasto pogrąży się w ciemnościach, gdyż lampy olejowe, które miejskie sługi ściągają w dół ze słupów latarń drucianymi linkami, a zapaliwszy je, znów wciągają, kręcąc korbkami, dają tylko marne światło, co podpatrzyła zepsuta młodzież miejska, obdarzona sprawnością wspinaczkową i żwawymi nogami. Uliczki, sienie i schody są ciemne, a i mieszkania skąpo oświetlone światłem słonecznym i lamp olejowych. Tak więc większość czcigodnych mieszczan udaje się na spoczynek zaraz po wspólnym wieczornym nabożeństwie, a gdy stróż nocny wygwizduje swą pierwszą godzinę, tylko jeszcze z zielonej ławki przed drzwiami dochodzą szepty i chichot, jako że o tej porze Brzeg naszych dziadków i babć był już pogrążony w głębokim śnie.

Tę niezwykle wymowną i charakterystyczną próbkę, pochodzącą z wielokrotnie już tu polecanego dzieła: Heinrich Schoenborn, Geschichte der Stadt und des Fürstentums Brieg (Historia miasta i księstwa brzeskiego), Verlag (wydawnictwo) von Hugo Süßmann in Brieg, cena 8,50 marek, umieszczamy tu, chcąc tym samym zachęcić do zakupu tych, którzy tej pozycji jeszcze nie posiadją. kryptoreklama :wink:

Widok_zza_Odry.JPG
Brzeg – widok zza Odry, około roku 1820.
Plik ściągnięto 342 raz(y) 152,83 KB

Promenada_1.JPG
Początek promenad bergelowskich około roku 1825.
Plik ściągnięto 335 raz(y) 225,86 KB

Promenada_2.JPG
Brzeg – widok sprzed Bramy Wrocławskiej, około roku 1825.
Plik ściągnięto 323 raz(y) 171,1 KB

Ostatnio zmieniony przez Dziedzic_Pruski 2011-05-08, 13:09, w całości zmieniany 2 razy  
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2011-05-08, 13:11   Kamlarz miejski Ludwik Ferdynand Mützel

Kamlarz miejski Ludwik Ferdynand Mützel

Rys życia, dr Günther Kersten, Brzeg

Zgodnie z kroniką rodzinną, sporządzoną własnoręcznie przez kamlarza Mützela, historia rodziny sięga po rok 1576. Pochodzący z Pomorza (Zachodniego) i ze stanu kmiecego ród przeszedł w stan rzemieśliczy – liczni jego członkowie byli kuśnierzami i rymarzami. Gdy Śląsk przeszedł pod panowanie pruskie, ród Mützelów osiedlił się i w tej prowincji, a jego śląska linia przeżyła niebywały rozkwit, szczególnie za sprawą energicznego Tobiasza Mützela (1727 – 1799), który przybywszy na Śląsk jako biedak, zgromadził dzięki śmiałym spekulacjom niezmierny majątek. Został królewskim radcą komercyjnym w Brzegu i jako komisarz stał na czele wprowadzonego przez Fryderyka Wielkiego zarządu podatkowego dla zmonopolizowanego handlu tytoniem na cały Śląsk. Te z przyjemności życia, których musiał się wyrzec jako młody człowiek, odbił sobie z nawiązką w wieku męskim i starczym: utrzymawał służbę odzianą w bladożółte liberie z błękitnymi wyłogami i srebrnymi galonami, a przed jego kamienicą przy ul. Długiej 22 leżało najwięcej w mieście skorup z ostryg. Jego syn Ludwik Ferdynand Mützel (1766 – 1818) został za to - wskutek niefortunnego kupna dóbr oraz rodzinnego sporu - nędzarzem. Synom tego ostatniego – późniejszemu kamlarzowi miejskiemu Ludwikowi Ferdynadowi oraz urodzonemu w roku 1797 Henrykowi, później znanemu malarzowi i litografowi - z dawnego blasku domu dziadka pozostało jedynie wspomnienie krótkiego snu dzieciństwa.
Kamlarz miejski Ludwik Ferdynad Mützel urodził się we Wrocławiu 16. czerwca 1793 r. Dzieciństwo spędził z rodzicami w Brzegu. Już wkrótce na jego młodość padł cień biedy. Jego ojciec przez 2 lata – w latach 1801–02 - siedział za długi w areszcie, mieszczącym się w rynku, w izbie w szyczycie kamienicy nad kramem słonecznym (koło ratusza), gdzie wówczas 8- czy 9-letni Ludwik Ferdynand odwiedzał go codziennie wraz z młodszym bratem Henrykiem. Matka załamała się pod wpływem domowego nieszęścia. Po jej śmierci w roku 1804, z uwagi na trudne położenie rodziny, jeden z wujów zabrał młodego Ludwika Ferdynanda do Bremy i posłał go tam do szkoły katedralnej. W roku 1807 chłopak po raz pierwszy zobaczył Morze Północne, a w roku 1808 poznał przy okazji wakacyjnej podróży do Wandsbeck wydawcę „Wandsbecker Bote” (goniec wandsbecki), ludowego poetę Macieja Claudiusa. Zatrudniony początkowo jako kanclista, później w przemyśle cukrowniczym (przetwórstwie buraków pastewnych), poznał zachodnie Niemcy, południową Holandię, Brabancję i Flandrię. W roku 1813, gdy Fryderyk Wilhelm III wydał odezwę „Do mego ludu”, wzywającą do broni, wrócił piechotą zand Renu do Bremy i jako kawalerzysta legionu hazeatyckiego wziął udział w wojnie wyzwoleńczej lat 1813/14. Z wojny powrócił bez środków i 29. sierpnia 1814 r., po przeszło 10-letniej nieobecności, znalazł się znów w Brzegu. Powiadomiony o powrocie syna ojciec oczekiwał go u Bramy Wrocławskiej i powitał słowami „czy nie jest pan moim synem?”. Ludwik Ferdynad Mützel przez kilka miesięcy zarabiał na życie jako asystent w kancelarii znajdującego się wówczas jeszcze w Brzegu głównego sądu krajowego (Oberlandesgericht) dla Górnego Śląska, nie znajdując jednakże w tej pracy najmniejszego upodobania, by wkrótce ponownie podjąć przerwaną przez wojnę właściwą pracę zawodową. Od października roku 1814aż do roku 1821 był zatrudniony jako inspektor fabryczny w przerabiającą buraki pastewne cukrowni von Koppy’ego w Krajnie pod Strzelinem. Tu szczególnie w ciągu lata znajdował czas, by cieszyć się życiem. Zaciszne życie w rodzinie von Koppy’ego, towarzystwo dam, muzyka, lektura literatury romantycznej – wszystko to pobudzało jego poetycką fantazję, w równym stopniu grożąc równocześnie utratą poczucia rzeczywistości. W jego poezji przejawia się na podłożu gorzkich przeżyć dni młodości głęboka miłość ojczyzny i regionu. Oprócz kilku pięknych obrazów natury oraz pomniejszych utworów miłosnych, główną treścią jego poezji  jawią się w ciągu następnych dziesięcioleci swoiste wspomnienia dni poniżenia oraz odrodzenia Prus w latach 1813-15. Jego sonety inspirowały postaci związane z jego z własnymi przeżyciami wojennymi: królowa Luiza, Schill, Fryderyk Wilhelm von Braunschweig-Oels, a szczególnie  Theodor Körner. Z relacji Mützela dowiadujemy się, że w czasie wojen wyzwoleńczych często stykał się z korpusem Lützowa (korpus ochotniczy, do którego zaciągnęło się m.in. wielu studentów, utworzony w lutym 1813 r. we Wrocławiu; korpus symbolizował powstanie narodu przeciw obcemu panowaniu, jego znaczenie symboliczne było o wiele większe od wojskowego, zaś barwy - czarne mundury z czerwonymi wyłogami i mosiężnymi guzikami - dały początek obecnym niemieckim barwom narodowym). Wiersze Mützela trafiły z Krajna również do Brzegu, a czasopismo „Brieger Bürgerfreund“ (brzeski przyjaciel obywatelski) publikowało ich sporo w rocznikach 1816 i 1817. Nawet jeśli rymy Mützela nie zawszę brzmią czysto, to jednak czystym jest duch czasów, który z nich przemawia.
W roku 1821 Mützel pojął za żonę Paulinę Ferdynadę, najstarszą córkę pastora Kacpra Stehmanna z Krzywiny pod Strzelinem. Obowiązki ojca rodziny sprowadziły go z powrotem na ziemię. Wybrany przez delegatów miejskich uposażonym rajcą i kamlarzem miejskim, objął urząd w roku 1822 i sprawował przez 48 lat. Do jego obowiązków należał m.in. nadzór nad kasą i budownictwem miejskim. Dzięki roztropności i rozsądkowi w sprawach finansowych oddał miastu więcej niż dobrą posługę. Po śmierci syndyka miejskiego Kocha w roku 1838 troska o brzeskie promenady spoczywała jedynie na jego barkach. W roku 1845 Mützel powołał do życia towarzystwo upiększania  i rozszerzania brzeskich promenad i z jego pomocą osiągnął w pełni zamierzony cel.
W listopadowych dniach rewolucyjnego roku 1848, sprawując urząd wiceburmistrza, dzięki swemu przepełnionego rozsądkiem i troską postępowaniu, Mützel uchronił Brzeg przed jatką. Po rozwiązaniu berlińskiego zgromadzenia narodowego wzburzenie społeczne sięgnęło zenitu i fasowanie mundurów przez landwehrę w Brzegu groziło wybuchem zamieszek. Mützel stanął zdecydowanie na czele tego ruchu i dzięki swemu wpływowi i rozwadze potrafił przekształcić grożące miastu rozruchy w niegroźną manifestację. Co prawda został za to w lipcu 1849 r. przejściowo pozbawiony urzędu i wraz z innymi brzeskimi obywatelami stanął przed wrocławskim sądem przysięgłych, oskarżony o podżeganie do zamieszek, ale proces, który nota bene był pierwszym większym procesem politycznym na Śląsku, zakończył się po 4 dniach, 11. września, uniewinnieniem Mützela.
Ludwik Ferdynad Mützel nie zgromadził w ciągu swego życia zbyt wielu dóbr materialnych, zaś jego żona - by umożliwić wykształcenie studiujących synów - musiała wynajmować pokoje pensjonariuszom. Jednak w położonym przy promenadzie bergelowskiej (przy dzisiejszej ulicy Spacerowej) domku ogrodowym nr 2, zakupionym przez Mützela w roku 1828, toczyło się mimo wszystko szczęśliwe życie rodzinne i tylko raz rzuciła na nie cień śmierć pięknej, znanej nam z akwareli namalowanej przez  Henryka, 16-letniej córki Albertyny. Mützel był miłośnikiem muzyki i sam grał na flecie, m.in. przez 6 lat w orkiestrze brzeskich tawarzystw koncertowych, sprawując przez 12 lat funkcję  prezesam brzeskiego towarzystwa koncertowego. Przez szereg lat w środowe wieczory grywał w domowym kwartecie na flecie prostym. W roku 1865 stary i drogi sercu domek wraz z pięknym ogrodem zostały sprzedane właścicielowi dóbr i późniejszemu landratowi von Reussowi, a w następnym roku rodzina przeniosła się do mieszkania czynszowego – wpierw przy ul. Zamkowej, a później na przedmieściu nysańskim.
Na temat własnej osoby Mützel zapisał w roku 1867 - w wieku 74 lat – w kronice rodzinnej te oto słowa: „... czynię jedynie tę oto ogólną uwagę, że moją osobowość scharakteryzować można jako „mierną. Nie posiadawszy specjalnych talentów towarzyskich, ani żadnych innych, byłem za to wierny swemu powołaniu i dużo pracowałem. Do mych ulubionych rozrywek już od wczesnej młodości należała gra w szachy, w której w późniejszych czasach mierzyć się mogłem nawet z lepszymi graczami. Równie chętnie układałem w mojej młodości rymy, które wówczas nazywałem wierszami. Uzbierawszy cały ich tomik, posiadałem nawet na tyle próżności, by go wydać.”
Znajdująca się w zbiorach miejskiego muzeum fotografia w pełni oddaje godność i roztropność, jakimi kalmiarz miejski Mützel emanował w wieku straczym. Przeszedłszy z dniem 1. stycznia 1870 r. w stan spoczynu - jako weteran wojen lat 1813/14 - doczekał  jeszcze zwycięstwa pod Sedanem i upadku cesarstwa francuskiego, nim 11. września śmierć na zawsze zamknęła mu oczy. Jego grób znajduje się na starym cmentarzu ewangelickim (na terenie dzisiejszego szpitala). Biały kamienny krzyż daje świadectwo o zakończonym, lecz niezapomnianym ludzkim życiu.
Jego samoocena była z pewnością słuszna: przeciętność w dodatnim znaczeniu słowa - ni geniusz, ni głupiec, lecz uzdolniony w takim samym stopniu jak tysiące innych, porządnych ludzi. Oznacza to również, że potrafił odnaleźć swe miejsce na ziemi, zaś dobrocią i wypełnieniem obowiązku wystawił pomniki swego życia, a brzeskie promenady pozostaną trwałymi symbolami upodobania piękna oraz umiłowania natury i miasta.

Muetzel.JPG
Ludwik Ferdynand Mützel
Plik ściągnięto 302 raz(y) 113,48 KB

0 UP 0 DOWN
 
mulder 


Wiek: 47
Dołączył: 21 Gru 2008

UP 2397 / UP 3901



Wysłany: 2011-05-16, 07:12   

Żałować można jedynie, że istnieje tak mało rycin przedstawiających Brzeg z tego okresu.
0 UP 0 DOWN
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Zobacz posty nieprzeczytane

Skocz do:  

Tagi tematu: armi, fontanna, krajowej, na


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template BMan1Blue v 0.6 modified by Nasedo
Strona wygenerowana w 0,09 sekundy. Zapytań do SQL: 34
Nasze Serwisy:









Informator Miejski:

  • Katalog Firm w Brzegu