Forum Brzeg on
Regulamin Kalendarz Szukaj Album Rejestracja Zaloguj

MegaExpert

Poprzedni temat :: Następny temat
Rozmowa z Henrykiem Rosłanem
Autor Wiadomość
qiero 
11


Wiek: 46
Dołączył: 23 Maj 2005

UP 12 / UP 0


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2009-02-01, 16:29   Rozmowa z Henrykiem Rosłanem

Jest Pan związany z sportem długie lata, jak to się zaczęło?
Jak każdy chłopak, zaczynałem od piłki nożnej. W wieku kilkunastu lat trafiłem do Stali Brzeg i początkowo tam trenowałem. Miałem tam okazję grać z takimi zawodnikami jak Franciszek Rokitnicki, który później występował w I lidze w Odrze Opole. Z resztą, to z piłkarskiego boiska wyniosłem pseudonim, który przylgnął do nie na wiele późniejszych lat, a mianowicie Blaut. Jeśli chodzi o samą koszykówkę, to moje kontakty z nią zaczęły się w 1966 roku podczas mistrzostw Brzegu szkół podstawowych, które odbywały się w Liceum Ogólnokształcącym. Chodziłem wówczas do „czwórki”, która mieściła się wtedy właśnie przy „ogólniaku”. Moim nauczycielem wychowania fizycznego był Pan Bogusław Nowacki. Już wtedy lubiłem grać w tą dyscyplinę, a szczególnie dużą przyjemność sprawiało mi trafianie do kosza. Podczas tych zawodów, w jednym z meczów, o ile dobrze pamiętam, to przeciwko „jedynce”, zdobyłem aż 68 punktów. Wypatrzył mnie tam Pan Adam Dżygiel, będący trenerem sekcji koszykówki w MKS Orlik Brzeg. Tak właśnie trafiłem do mojego pierwszego klubu.

Zaczęły się więc pierwsze profesjonalne treningi, jak wtedy wyglądała męska koszykówka w Brzegu?
Przez pierwszy rok treningów, ćwiczyłem pod okiem tego, który można powiedzieć, że mnie odkrył, czyli Adama Dżygiela. On jednak wyjechał z Brzegu i naszym trenerem został Pan Wiesław Łukaszewicz. I to ten właśnie trener najwięcej mnie nauczył, to on też przekonał mnie do tego, bym zajął się koszykówką na poważnie. W tych latach też miałem okazję, jako piętnastolatek, obserwować w akcji świetnych koszykarzy, jacy wtedy występowali w Orliku. Przede wszystkim był to Adam Gardzina, który w późniejszych latach jako zawodnik krakowskiej Wisły był czołowym graczem pierwszoligowym, a także reprezentantem Polski, grającym między innymi na mistrzostwach Europy. Drugim takim, znanym później, graczem był Janusz Marcinkowski. Ten z kolei w 1969 roku przeszedł do występującej w I lidze Spójni Gdańsk. Obaj ci gracze, zanim wypłynęli na szerokie wody, byli koszykarzami naszego Orlika.

Pan zdaje się, że też miał dużą szansę na to, by bardzo szybko dołączyć do tego grona?
Zgadza się, bardzo szybko pojawiła się taka szansa. W dużej mierze dzięki Januszowi Marcinkowskiemu, który już zdążył zadomowić się w Spójni, podczas turnieju w Koszalinie wypatrzył mnie Michał Bidas, trener zespołu z Trójmiasta. W 1971 roku, jako niespełna 18-latek trafiłem do Spójni. Postanowiłem zaryzykować i spróbować swoich sił na tym poziomie. Niestety, mój pobyt w Gdańsku nie trwał długo, bo tylko około ośmiu miesięcy. Okazało się, że wyjechałem za wcześnie i za daleko od domu. Rozłąka z rodziną okazała się zbyt trudna do pokonania. Mimo wszystko, nie żałuję tego czasu, bo zdążyłem poznać tam wspaniałych ludzi i przez kilka miesięcy mogłem trenować pod okiem znakomitego trenera, jakim wówczas był Michał Bidas, późniejszy Minister Sportu. Poza tym mogłem podpatrywać kolejnych graczy, którzy liczyli się wówczas w kraju, jak Stanisław Zienkiewicz, reprezentant kraju.

Wrócił Pan więc do Brzegu, ale już nie Orlika?
Tak, kiedy wróciłem to zostałem już zawodnikiem Piasta, ale tu znów nie zagrzałem długo miejsca. Po powrocie z Gdańska, czułem głód gry na lepszym poziomie i taka okazja znów szybko się pojawiła. Tym razem wpadłem w oko trenerowi Adamowi Panasowi, szkoleniowcowi AZS-u Opole i po sezonie w Piaście przeniosłem się do Opola. Tworzył się tam wówczas zespół, mający walczyć o awans do II ligi. W Opolu grali wtedy tacy zawodnicy jak Jerzy Cieślik, Jerzy Kornafel, Słodziński, Śliwowski. To byli bardzo dobrzy zawodnicy, jak na poziom ligi międzywojewódzkiej, mający za sobą swoje pięć minut w II lidze. W AZS-ie grałem dwa sezony i niestety, w tym czasie nie udało się nam wywalczyć awansu, dlatego zdecydowałem się na powrót do Brzegu.

Na Opolszczyźnie przez lata stolicą męskiej koszykówki był Prudnik. W Pana karierze Pogoń również się zapisała.
Po kilku latach gry w Piaście, w 1977 roku zostałem zawodnikiem Pogoni, która, podobnie jak AZS miała ambitne plany awansu do II ligi. W Prudniku występowałem półtora roku u boku takich koszykarzy jak Adam Dudek, Edward Sonkol, Zbigniew Wójcik, Czesław Biliński, który później grał w Wiśle Kraków, no i Jurek Bara, mój kolega jeszcze z czasów gry w Orliku i Piaście.

Gdyby Pan miał wytypować piątkę najlepszych graczy, z którymi występował Pan w jednej drużynie, to kto to by był?
Na pewno byłby to bardzo dobry rozgrywający AZS-u Opole Jurek Cieślik, po podaniach którego nie pozostawało mi nic innego, jak tylko trafić do kosza. Z Pogoni Prudnik wybrałbym Zygmunta Wójcika i Adama Dudka. Zygmunt miał za sobą grę w II lidze, a Adam w I lidze w Baildonie Katowice. Z kolei z Brzegu byliby to Adam Gardzina i Janusz Marcinkowski, o których już wspominałem.

W takiej piątce mógłby Pan również znaleźć miejsce dla siebie, został Pan przecież wygrany do najlepszej piątki w historii męskiej koszykówki w Brzegu na 60-lecie sportu w naszym mieście.
To było bardzo duże wyróżnienie, bo znalazłem się w gronie takich znakomitości jak reprezentanci Polski Adam Gardzina i Czesław Malec – olimpijczyk. To byli zawodnicy, którzy byli moim niedoścignionym wzorem, dlatego jest tym bardziej miło, że moja kilkunastoletnia kariera sportowa spotkała się z takim uznaniem.

A przeciwko komu najtrudniej się Panu grało?
Było wielu zawodników, z którymi miałem trudności, ale jest jeden, który szczególnie zalazł mi za skórę. To był Edward Sonkol, znakomity obrońca Pogoni Prudnik, potrafił mi skutecznie uprzykrzyć życie na boisko i grając przeciwko niemu moje zdobycze punktowe były przeważnie skromne.

A który z meczów jakoś szczególnie zapadł Panu w pamięci?
Tu nie będę się długo zastanawiać, bo jest taki jeden, wyjątkowy mecz. Były to derby między AZS Opole i Piastem Brzeg. To było w 1977 roku, byłem wówczas zawodnikiem Piasta i rzuciłem rywalom aż 44 punkty. Niestety, zakończył się on naszą porażką po dogrywce. Spotkanie odbyło się w opolskim Okrąglaku, a sędziowali go – nieżyjący już sędzia międzynarodowy Zbigniew Chmiel oraz początkujący wówczas Jerzy Kłeczek, do niedawna prezes Opolskiego Związku Koszykówki. Warto jeszcze wspomnieć, że w tym meczu jednym z przeciwników był Krzysztof Wiecheć, obecnie działacz w brzeskich Cukierkach.

A czy zdarzały się w Pana karierze jakieś zabawne sytuacje?
Było ich wiele, a jedna którą pamiętam znów wiąże się z meczem derbowym z AZS-em Opole, ale tym razem byłem świeżo upieczonym graczem akademików. Przyzwyczajony do gry z chłopakami z Brzegu zareagowałem na zawołanie Marka Musielaka z Piasta: „podaj!”. Moja nowa drużyna straciła piłkę i punkty, a ja za karę znalazłem się na ławce.

Czy brzeskie zespoły, w których Pan grał walczyły wówczas o wysokie cele?
Graliśmy wówczas w lidze międzywojewódzkiej i byliśmy jedną z czołowych drużyn. Najlepsze wyniki brzeskie kluby notowały jednak wcześniej, kiedy ja jeszcze nie byłem zawodnikiem. Szczególnie duże emocje towarzyszyły derbom Brzegu. Na mecze Orlika z Piastem do sali „ogólniaka” przychodziła ogromna liczba kibiców. W połowie lat 60-tych Piast walczył w półfinałowym turnieju o awans do II ligi i to był najlepszy wynik brzeskiej koszykówki.

Po zakończeniu sportowej kariery nie rozstał się Pan z boiskiem koszykarskim?
Jeszcze jako zawodnik, w 1973 roku zrobiłem kurs sędziowski. Zawsze fascynowała mnie praca arbitrów, postanowiłem więc zobaczyć jak to wygląda z ich strony i tak to już trwa ponad 35 lat. W tym czasie sędziowałem wiele spotkań na różnym poziomie. Wprawdzie nie udało mi się przeskoczyć na szczebel centralny, ale kilkanaście razy miałem okazję gwizdać w I lidze kobiet. Działo się tak, kiedy z różnych powodów wytypowani sędziowie albo nie docierali na mecze, albo nie mogli ich sędziować z innych powodów. Ogółem sędziowałem około 1450 meczów mistrzowskich i drugie tyle spotkań amatorskich, młodzieżowych, czy turniejowych. Na tym jednak nie koniec, czuję się na tyle dobrze, że nie myślę jeszcze o zakończeniu kariery sędziowskiej.

A nie myślał Pan by zająć się zawodem trenera?
Był taki czas, że chodziło mi to po głowie. Kilka lat po uzyskaniu uprawnień sędziego, ukończyłem kurs instruktorski z koszykówki na AWF we Wrocławiu. Po zakończeniu kariery zawodniczej kilka lat pracowałem z juniorami, ale to był czas kiedy męska koszykówka w Brzegu przeżywała kryzys, nie było dużego zainteresowania tą dyscypliną, dlatego nie kontynuowałem tej pracy.

A jak Pan ocenia to, co obecnie się dzieje w męskiej koszykówce w Brzegu?
Cieszy mnie to, że coś się ruszyło, ale do powtórzenia dawnych sukcesów jeszcze daleka droga. Zespół ma znakomitego trenera Krzysztofa Kubiaka, który z pewnością może chłopaków wiele nauczyć i przy ciężkiej pracy mogą osiągać bardzo dobre wyniki. Jednak na dłuższą metę konieczny jest napływ młodzieży do sekcji oraz niestety większych środków finansowych, taki jest obecny sport. Wierzę jednak, że takie czasy kiedyś nastąpią.

Nie jest Pan jedyną osoba w rodzinie, która jest związana ze sportem. Pana żona była przecież znakomitą koszykarką.
Oczywiście, moją żona w połowie lat 70-tych, jeszcze jako Nikodema Rapacz trafiła do Stali Brzeg razem z czterema innymi zawodniczkami ze Sparty Ziębice. W Brzegu pozostała tylko ona i z tym klubem wywalczyła awans do I ligi i przez kilka sezonów grała w najwyższej lidze. Była jedną z czołowych wówczas zawodniczek. A od 1978 roku po ślubie występowała już pod moim nazwiskiem. Nasze dzieci, chociaż nie uprawiają czynnie sportu, to również mają z nim wiele wspólnego. Syn, poszedł w moje ślady i próbuje swoich sił jako sędzia na boisku, a córka gra rekreacyjnie w siatkówkę i pływa.

Ze sportem wiąże się również inna Pana pasja, czyli kolekcjonowanie pamiątek sportowych.
Tak, bardzo lubię zbierać wszelkie pamiątki, które są związane ze sportem. To nie są tylko moje zbiory, bo są tu również pamiątki mojej żony, czy też moich kolegów, którzy mi je podarowali. Wśród tych rzeczy są odznaki, medale, puchary, dyplomy i muszę się przyznać, że udało się zebrać dość pokaźna kolekcję, na tyle dużą że większość trzymam w miejscu pracy. Pracuję jako instruktor w klubie osiedlowym Spółdzielni Mieszkaniowej Zgoda przy ulicy Brzechwy i każdy kto tu przebywa ma możliwość oglądania tych pamiątek. Moja praca ma również dużo wspólnego ze sportem, w klubie tym zajmuję się bowiem młodzieżą, a funkcjonują tu takie kółka jak krótkofalowców, brydżowe, młodzieżowe kółko tenisa stołowego. To wszystko wpływa na to, że w moim życiu sport jest obecny niemal cały czas.

Dziękuję za rozmowę.
0 UP 0 DOWN
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Zobacz posty nieprzeczytane

Skocz do:  

Tagi tematu: henrykiem, roslanem, rozmowa


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template BMan1Blue v 0.6 modified by Nasedo
Strona wygenerowana w 0,04 sekundy. Zapytań do SQL: 20
Nasze Serwisy:









Informator Miejski:

  • Katalog Firm w Brzegu