Forum Brzeg on
Regulamin Kalendarz Szukaj Album Rejestracja Zaloguj

MegaExpert

Poprzedni temat :: Następny temat
Brzeskie Legendy
Autor Wiadomość
Puszkin 
Bractwo Rycerskie Ziemi Brzeskiej



Wiek: 35
Dołączył: 16 Kwi 2006

UP 0 / UP 0


Skąd: Silesia

Wysłany: 2008-01-10, 09:22   Brzeskie Legendy

Szukałem ostatnio jakichś podań brzeskiech. Jednak nie mogłem znaleść niczego co mogło by się przydac do inscenizacji. Pozatym interesuje się legendami o brzegu i dobrze byłoby żeby każdy mógł o nich tutaj poczytać ,przepraszam za ten temat ale temat o tunelah jako legendach mnie nie satysfakcjnował.
0 UP 0 DOWN
 
Lotnik 


Wiek: 41
Dołączył: 04 Lip 2006

UP 8 / UP 1


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2008-01-10, 10:14   

Śmiało możesz pisać w temacie " Legendy o Brzegu " ... a tunele...ponieważ 3/4 tematu było o tunelach dlatego tematem przewodnim są tunele :)
zobaczymy jak rozwinie się ten wątek...i najwyżej scalimy tematy....
Puszkin napisał/a:
Pozatym interesuje się legendami o brzegu i dobrze byłoby żeby każdy mógł o nich tutaj poczytać
zatem jeśli znasz jakieś legendy to nie krępuj się tylko pisz, pisz, pisz ..... :wink:
Ostatnio zmieniony przez alferx 2008-01-11, 00:09, w całości zmieniany 1 raz  
0 UP 0 DOWN
 
tadjurek 


Wiek: 73
Dołączył: 14 Paź 2005

UP 117 / UP 4


Skąd: oczywiście z Brzegu

Wysłany: 2008-01-11, 21:47   

Zainteresowanym brzeskimi legendami polecam książeczkę "Legendy Brzegu i okolic", autor Paul Fraeger - brzeski nauczyciel opublikował ją w 1922 roku, ale w 2001 roku ukazało się wydanie II w tłumaczeniu Wiesława Skibińskiego, pracownika Muzeum Piastów Ślaskich i tam u niego można ją zdobyć. Naprawdę nie ma nic lepszego z tej tematyki!!
0 UP 0 DOWN
 
Brzeski
Brzeski


Dołączył: 05 Wrz 2005

UP 110 / UP 54


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2008-01-12, 13:25   

O właśnie, a może ktoś wie, gdzie zdobyć konkurencyjne tłumaczenie legend Paula Fragera?

Bo kto czytał tłumaczenie p. Skibińskiego, a ma trochę wrażliwości... no pozostawię bez komentarza poziom literacki. W każdym razie strach tę książeczkę dawać do czytania dzieciom czy młodzieży. A słyszałem, że są jakieś inne źródła, niestety nie mam pojęcia gdzie ich szukać.
0 UP 0 DOWN
 
tadjurek 


Wiek: 73
Dołączył: 14 Paź 2005

UP 117 / UP 4


Skąd: oczywiście z Brzegu

Wysłany: 2008-01-16, 19:26   

Na tak wyrażoną prośbę Brzeskiego, podaję jeszcze jedno źródło do legend brzeskich ale myślę, że dość trudno dostępne (ale ja oczywiście je mam - nawet z dedykacją do autorki!!!).
Jest to spora - 131 stronicowa - książka wydana w 2005 roku w Bayreuth "Brieger Geschichte und Geschichten - gesammelt und herausgegeben von Sigrid Nitschke". Autorka to była brzeżanka, mieszkająca obecnie w Bayreuth, aktywnie działająca w Związku Brzeżan mającym swoją siedzibę w Goslar. Prawie corocznie odwiedza Brzeg i wydała już u nas w Brzegu wcześniej, w 1998 roku, inną książkę o Brzegu w dwu językach, podam tylko przydługi tytuł po polsku: "Brzeg ... a to co pozostanie, nie tylko jest wspomnieniem. W poszukiwaniu znajomych śladów przeszłości na terenie Brzegu i jego dawnego powiatu z perspektywy czasów teraźniejszych".
Ostatnio zmieniony przez tadjurek 2008-01-16, 19:27, w całości zmieniany 1 raz  
0 UP 0 DOWN
 
Brzeski
Brzeski


Dołączył: 05 Wrz 2005

UP 110 / UP 54


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2008-01-16, 19:32   

Dziękuję. A jeszcze krótkie pytanie: „Brieger Geschichte...” jest w wersji polskiej czy tylko w niemieckiej?
0 UP 0 DOWN
 
tadjurek 


Wiek: 73
Dołączył: 14 Paź 2005

UP 117 / UP 4


Skąd: oczywiście z Brzegu

Wysłany: 2008-01-16, 19:47   

Wydane w Bayreuth i niestety tylko w wersji niemieckiej. Jest tam sporo legend, wspomnień i dygresji przytaczanych z róznych innych źródeł, niemieckie wiersze o Brzegu, piosenki a nawet nuty Der Mollwitzer-Marsch czyli Marsza Małujowickiego skomponowanego przez Fryderyka II Wielkiego. Książka ilustrowana jest wieloma zdjęciami i reprodukcjami przedwojennych pocztówek brzeskich. Naprawdę bardzo cenna pozycja w zbiorze moich książek o tematyce brzeskiej!
0 UP 0 DOWN
 
Brieger 



Wiek: 66
Dołączył: 05 Sty 2007

UP 29 / UP 7



Wysłany: 2008-02-04, 21:28   

Czy to prawda, że w brzeskim zamku straszyło? Kiedyś dawno temu, pamiętam krótki felieton nadany przez Polskie Radio Wrocław (końcówka lat 60-tych), o tym, że w studni na dziedzincu zamku ukryte były skarby. Ponoć pierwszy kustosz zamku miał zobaczyć w nocy zjawę, krążącą wokół tego, co zostało po tej studni. Powiadomił władze, ale nikt mu nie dał wiary. Zjechali się dziennikarze i żeby nie stracić twarzy sam wystąpił jako duch no i został zdemaskowany co miało być przyczyną jego samobójstwa w zamku. Opowiadano mi też, że końcem lat 40-tych znajdowano na dziedzincu martwych śmiałków, którzy chcieli wejść w posiadanie tych skarbów. Tak nawiasem mówiąc, to słyszałem, że pierwszy kustosz naprawdę zginął w zamku, powieszony na dzwonie w Kaplicy Św. Jadwigi i ponoć była to sprawa Wehrwolfu.
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2008-02-16, 13:53   Paul Fräger "Legendy miasta i powiatu Brzeg "

I. Brzeskie legendy lokalne

Podanie o zuchwałej dziewce

Przy brzeskim rynku stoi czarna kamienica (w pierzei wschodniej). Każde dziecko wie, że z ową kamienicą związane jest podanie o zuchwałej dziewce, opowiadające następującą historię:

Było to pewnego wietrznego, deszczowego wieczoru wiosną 1704 roku. Wtedy w czarnej kamienicy znajdowała się winiarnia, a do jej stałych gości należał brzeski kat. Tego wieczoru rozmowa wśród gości zeszła na temat dziewki służebnej gospodarza, która odwagą i zuchwałością miała ponoć przewyższać niejednego mężczyznę. Dziewczyna weszła właśnie do środka, gdy jeszcze o niej mówiono. Kat spytał ją od razu z kpiącą miną, czy zebrałaby w sobie tyle odwagi, by jeszcze tego samego wieczoru wyruszyć do szubienicy, znajdującej się na błoniu szubienicznym (leżącym w pobliżu dzisiejszej stoczni Pzillasa) i przynieść mu za zapłatą rękawice, które tego ranka, wykonując wyrok, zostawił u murowanej, próżnej w środku i zamykanej z zewnątrz brzeskiej szubienicy. Zuzanna – tak miała na imię – przystała na to, wzięła od kata klucz i zaraz wyruszyła z miasta, nie zabierając nawet latarni.

Zbliżała się północ, gdy dziewczyna dotarła na miejsce, stwierdzając z wielkim przerażeniem, że u szubienicy uwiązany jest objuczony siwek, a drzwi są otwarte. Jednak szybko wzięła się w garść i - nie zauważywszy nikogo w pobliżu - weszła do izby, w której kat zwykle przechowywał swe narzędzia. Tam też znalazła na rzeczonym miejscu rękawice i zaraz opuściła to koszmarne miejsce. Na dworze zaświtała jej w głowie pewna myśl. Szybko odwiązała wierzchowca, wskoczyła na jego grzbiet i pogalopowała ku miastu. Przydało jej się przy tym, że jako dziecko dzięki swemu ojcu, który był książęcym zarządcą stadniny folwarku w Garbowie, nauczyła się konnej jazdy.

Jednak niebawem usłyszała za sobą tętent końskich kopyt. Okazało się bowiem, że szubienica służyła bandzie opryszków za nocną kryjówka. Nie było ich co prawda w chwili, gdy przybyła tam Zuzanna, lecz gdy usłyszeli galop oddalającego się konia pomyśleli, że siwek pewnie się zerwał i ci, którzy byli konno podążyli natychmiast za nim. Gdy tylko dostrzegli umykającą dziewczynę, rozpoczął się prawdziwy pościg. Jedynie przypadek, że brama opolska była jeszcze otwarta, uratował śmiałą dziewczynę przed natychmiastową zemstą rozsierdzonych rabusiów. Zupełnie bez oddechu powróciła do domu, wręczyła katu jego rękawice, odebrała swoją zapłatę, a opowieścią o swej przygodzie zyskała sobie podziw gości. Ku ogromnemu zdumieniu w mantlezaku przytroczonym do siodła wierzchowca znaleziono znaczną sumę pieniędzy i kosztowności – zapewne łup niedawnego napadu. Ponieważ zwierzchność na próżno szukała właściciela tych dóbr, zuchwała dziewka mogła zatrzymać cały skarb dla siebie.

Po pewnym czasie, gdy Zuzanna była sama, w winiarni pojawiło się trzech obcych, wytwornie ubranych mężczyzn, którzy zażyczyli sobie wina. Dziewczyna zeszła do piwnicy, by wyszukać zamówiony gatunek i zauważyła, że obcy za nią podążają. Powziąwszy szybką decycję zdmuchnęła świecę i schowała się za dolnymi drzwiami piwnicy. Prześladowcy przeszli koło niej po omacku ciemnym korytarzem, zaś dziewczyna szybko wymknęła się drzwiami, które natychmiast za sobą zatrzasnęła, a drzwi górne przy końcu schodów zamknęła na solidny zamek, poczym wezwała pomoc. Sprowadzeni miejscy pachołkowie pojmali bez trudu napastników, nie posiadających broni palnej. Podczas badania okazało się, że byli to herszt bandy rozbójników, która od dłuższego już czasu grasowała w okolicach Brzegu, wraz z dwoma kumpanami. Udało im się wywiedzieć, że dziewczyną, która która odebrała im konia wraz z mantelzakiem była właśnie Zuzanna, postanowili się na niej zemścić i być może odzyskać utracone skarby. Wszyscy trzej odebrali zasłużoną zapłatę na szubienicy.

Nad portalem czarnej kamienicy jeszcze dziś znajduje się wyblakły obraz, przedstawiający czyn mężnej i zdecydowanej dziewczyny, pomykającej wyciągniętym galopem na siwku ku miastu, a zaraz za nią ścigający ją jeździec. Pod obrazem wyryte są słowa: „zuchwała dziewka na wiele się ważyła. Anno 1704 ”.

Przypisy: W przypadku podania o zuchwałej dziewce należy wyraźnie odróżnić wersję pierwotną od późniejszych opracowań. Zamieszczona tu wersja opiera się na publikacji w czasopiśmie „Kronika Brzeska” (Briegische Chronik) z roku 1845. Jej zwięzłe, lecz treściwe jądro zdaje się odpowiadać pierwotnej wersji. Krótką wzmiankę o powstaniu podania przynosi brzeski tygodnik „Zbieracz” (Der Sammler). Miało ono pochodzić od wcześniejszego właściciela czarnej kamienicy – płóciennika Koppego, który miał ją wyczytać w jakiejś sobie tylko znanej i utrzymywanej w ścisłej tajemnicy księdze. Jeżeli jest to prawdą, to w Koppem można domniemać autora najbardziej znanej brzeskiej legendy, gdyż tylko w ten sposób wyjaśnić można jego osobliwe zachowanie. Kryła się za tym najwyraźniej chęć przysporzenia sławy posiadanej kamienicy. Dlatego też kazał w roku 1801, gdy czarna kamienica została na nowo otynkowana, umieścić na niej wspomniany obraz, który znacznie przyczynił się do szybkiego rozpowszechnienia legendy. Należy również nadmienić, iż nie istnieją żadne urzędowe wzmianki dotyczące tej historii.

Pierzeja wschodnia Rynku z czarną kamienicą.



Dawna pocztówka z ilustracją legendy.



Dziś czarna kamienica jest żółta i wyższa o 2 piętra.



Paź brzeski

Książę Ludwik II. brzeski, panujący w latach 1399 – 1435, był ożeniony w drugim małżeństwie z Elżbietą, córką elektora brandenburskiego. Księżna miała wiernego pazia – Franciszka von Pogrell (z Pogorzeli?), którego obdarzała tak wielką łaską, że wzbudzało to zawiść innych paziów. Szczególnie jeden z nich – Seifried von Tempelfeld - żywił do Franciszka nienawiść i postanowił mu zaszkodzić. Ukradł więc księżnej kosztowne klejnoty, zaś podejrzenie skierował na Franciszka, któremu dzięki przypadkowi udało się wykryć prawdziwego złodzieja i odzyskać łup. Zamiast jednak zwrócić klejnoty księżnej, sprzedał je, jako że uznane zostały za zaginione. Za uzyskane pieniądze pragnął bowiem wykupić z niewoli księcia, więzionego na zamku Homole w kotlinie kłodzkiej.

W celu realizacji swego zamiaru opuścił potajemnie Brzeg, co sprawiło, że wysuwane przeciw niego podejrzenia przerodziły się naturalnie u wszystkich w pewność. Franciszek uwolnił po wielu trudach swego pana i podążył z jego poruczenia na kilka dni przed nim samym do Brzegu. Tu został jednak natychmiast postawiony przed sądem i skazany na stryczek. Młodzieniec był zbyt dumny, by wyjawić swój szlachetny czyn i uratować sobie tym samym życie. Ochoczo podążył za katem na szafot. Jednak w ostatniej chwili na miejscu zjawił się książę Ludwik, który dowiedziawszy się we Wrocławiu o losie swego wybawiciela natychmiast pogalopował do Brzegu ratować niewinnego. Przybył w samą porę, by zapobiec wielkiej niesprawiedliwości.

Franciszka obsypano honorami, Dzięki osobistemu wstawiennictwu uratował także swego oskarżyciela od zasłużonej kary śmierci. Seifried został jednak dożywotnio wygnany, a zbyt pochopnego sędziego pozbawiono urzędu.

Franciszek von Pogrell ożenił się z siostrą swego wroga i otaczany łaską i honorami dożył późnego wieku.

Przypisy: Przedstawione tu podanie nie znajduje odbicia w wydarzeniach historycznych. Druga niewola kisęcia Ludwika, o której jest tu mowa, przypada na rok 1410, podczas gdy drugie małżeństwo zawarł w roku 1418. Poza tym Ludwika nie wykupił żaden paź, lecz brzeski burmistrz Döring za - sumę 96 srebrnych marek.

Jak dwie brzeskie niewiasty zostały w cudowny sposób ocalone przed husytami

Tylko niewielu Brzeżanom jest wiadomym, jakie wydarzenia łączą się z kamiennymi figurami św. Jana Nepomucena i św. Floriana, umieszczonymi na kamiecy w rogu Rynku i ulicy Kołodziejskiej (dziś Chopina; chodzi o nieistniejący budynek, októrym już była mowa na forum link Być może niektórzy dotąd w ogóle nie dostrzegli owych figur, mimo iż zdobienia kamienicy zachęcają do dłuższego podziwiania. Z kamienicą związane jest następujące podanie z historycznym tłem:

Nastał cudowny marcowy poranek roku 1428. Brzeżanie powstawali właśnie ze snu, gdy pogrążone w pokoju miasto lotem błyskawicy obiegła straszna nowina: „Nadciągają husyci!” Niebawem liczne rzesze mieszkańców podbrzeskich wsi wraz ze swym ruchomym dobytkiem napływały do miasta przez Bramę Małujowicką, Starobrzeską (później zwaną Nysańską) i Panieńską (później zwaną Wrocławską). Wszyscy opowiadali, że husyci idą na Brzeg od strony Strzelina.

Na ratuszu zebrali się niezwłocznie starsi cechów, by radzić o obronie miasta. Panujący wówczas książę Ludwik II. (w latach 1399 – 1435) był nieobecny, gdyż znajdował się przy hufcach, które cesarz Zygmunt zebrał przeciw husytom. Brzeg musiał więc sam stawić czoła najeźdźcy. Zamknięto bramy, zaś wszyscy zdolni do noszenia broni mężczyźni utworzyli straż miejską i obsadzili mury obronne, gotowi do zaciętej walki. Wiedziano bowiem o jaką stawkę toczy się gra: drogę taborytów (najbardziej radykalny odłam husytyzmu) znaczyła krew i pożoga. Już niebawem pod murami Brzegu pojawiły się husyckie hordy. Zaciekłe ataki wroga odpierano z bohaterskim męstwem. Jednak garstka obrońców była zbyt słaba i niewprawna w walce, podczas gdy liczba zaprawionych w bojach wrogów rosła z godziny na godzinę. Tak oto w niedzielę Judica, 21. marca 1428 roku miasto zostało wzięte szturmem. Rozpoczęło się dzikie palenie, rabowanie i mordowanie. Książęcy zamek, ratusz, kościoły i klasztory zostały splądrowane i podpalone. Większość mieszkańców uciekła ze swym najcenniejszym dobytkiem do lasów po drugiej stronie Odry, niszcząc za sobą most. Gorzej powiodło się pozostałym w mieście kobietom, dzieciom, starcom i chorym. Okrucieństwa husyckich barbarzyńców nie miały granic. Zdawało się, że nawet niebo nie chciało oglądać tych niecnych czynów: słońce skryło się za mrocznymi chmurami i nadciągnęła gwałtowna burza, rzadkość o tej porze roku. Lecz nawet ogniste błyskawice i głuche pioruny nie powstrzymały wściekłości husytów.

W tym samym czasie w kamienicy w rogu Rynku i ulicy Panieńskiej (dzisiaj Kołodziejskiej – Chopina) swego przeznaczenia wyczekiwały dwie niewiasty: wdowa po bogatym kramarzu i rajcy Janim – Małgorzata Jani oraz jej piękna i cnotliwa córka Elżbieta. Małgorzatą – leżącą już od dłuższego czasu na łożu boleści – ofiarnie opiekowała się córka, która z miłości do matki nie dołączyła do uciekinierów, mimo że musiala przyjąć, iż uczynił to jej narzeczony Gotthold Vogt, zwany przez Brzeżan „mocnym kowalem”. Tak więc obie kobiety pozostały bez męskiej ochrony i Elżbieta domyślała się, jaki los może ją spotkać, gdy wpadnie w ręce husyckiej watahy. Jednak mężna dziewczyna uzbroiła się w sztylet i była mocno zdecydowana skierować go w najwyższej potrzebie przeciw sobie samej. Matka i córka żarliwie modliły się do patrona domu św. Jana Nepomucena. Modlitwa ta miała cudowne działanie: Małgorzata poczuła, że wracją jej siły i gdy chwilę potem do izby wpadła wściekła horda husytów, wstała z łoża i zasłoniła swą trzęsącą się ze strachu córkę. Jednak słabowita kobieta nie była w stanie dać odporu zbirom, gdy ich piekielny herszt, odpychając Małgorzatę na bok, już wyciągał swą rękę ku Elżbiecie. Wtedy dopadł go od tyłu potężny cios miecza, pod którym śmiertelnie trafiony runął się na ziemię.

Gotthold Vogt podążył za uciekającymi obrońcami miasta tylko do mostu i ukrył się tuż przy Bramie Odrzańskiej, poczym przez ulicę Psią (późniejszą Fryderyka, czyli dzisiejszą Jagiełły) i suterenę zakradł się do domu swej narzeczonej. Przybył w samą porę, by zapobiec niecnemu czynowi herszta husytów. Pozostali husyci, rozwścieczeni śmiercią swego wodza, wyparli Gottholda na sień, mimo silnych razów jego miecza. Tu dosięgło go uderzenie gwiazdą poranną (będąca wówczas w użyciu broń drzewcowa w formie styliska z przytwierdzoną doń łańcuchem kulą lub sierdzią, najeżoną kolcami, zwana również cepem bojowym), zadając głęboką ranę na prawym ramieniu. Raniony Vogt osunął się na ziemię, zaś husyci zostawiwszy go zwrócili się ponownie w stronę niewiast. Jeden z nich - jednooki opryszek -usiłował pochwycić Elżbietę. Jednak dziewczyna, odzyskawszy dzięki niespodziewanej pomocy Gottholda pewność siebie, pchnęła napastnika swym sztyletem w widzące oko, sięgając ostrzem mózgu, po czym ten wydając jęk upadł i skonał.

W chwili, gdy pozostali chcieli na Elżbiecie pomścić śmierć jednookiego, straszliwy piorun z ogłuszającym grzmotem uderzył w izbę, zaś oślepiająca błyskawica na kilka chwil wypełniła całe pomieszczenie niezwykłą poświatą, opływającą obie niewiasty. W tym niebiańskim świetle ukazała się postać św. Jana Nepomucena, którego pomoc kobiety wybłagały w potrzebie. Gdy wśród dudnienia grzmotu zasłonił je swym krucyfiksem, cała wataha z wielkim krzykiem przerażenia rzuciła się do ucieczki, jak stado spłoszonych wilków. Zaraz potem widmo zniknęło, zaś uratowane niewiasty padły na kolana, dziękując bogu za niespodziewany ratunek, który był tym cudowniejszy, że Małgorzata od tej chwili odzyskała pełnię sił.

Teraz niewiasty zajęły się Gottholdem, którego znalazły w sieni zbrukanego krwią i bez przytomności. Z wielką radością dostrzegły niebawem, że nie był martwy, czego z początku się obawiały. Przeniosły zaraz ciężko rannego na łóżko Małgorzaty, gdzie też dzięki ich troskliwym staraniom wkrótce znów otworzył oczy. Elżbieta pielągnowała swego narzeczonego równie ofiarnie, jak wcześniej matkę. Wspierał ją w tym dzielny felczer miejski. Lecz dopiero po 14 tygodniach Gotthold w pełni powrócił do zdrowia.

Teraz szykowano wesele młodej pary, które odbyło się, jak wcześniej ustalono, w dniu św. Jana Chrzciciela. Tego samego dnia Małgorzata w podzięce za niebiańską łaskę i cudowny ratunek kazała umieścić w narożniku kamienicy od strony Rynku figurę św. Jana Nepomucena, zaś w przeciwległym narożniku w rogu ulic Psiej i Panieńskiej stauę św. Floriana, któremu pobożnie przypisywano wybawienie domu od ognia po uderzeniu pioruna.

Biegły w swym fachu i ogólnie poważany płatnerz Gotthold Vogt i jego żona Elżbieta dożyli późnego wieku. Ich potomkowie żyli w Brzegu jeszcze w XVIII. wieku.

Przypisy: Podanie opracowano na podstawie opowiadania T.U. Schmidta „Zjawa – brzeskie podanie lokalne”. Należy nadmienić, że wspomniana w podaniu bohaterska obrona Brzegu w rzeczywistości nie miała miejsca. Zgodnie z zapisem historycznym mieszczanie nie podjęli próby stawienia oporu.

Powstanie ogrodu Abrahama albo pogrom brzeskich Żydów w roku 1541

W owych mrocznych czasach, pełnych zabobonów i despotyzmu, które wielu nam współczesnych zwykło określać mianem „starych dobrych czasów”, żyło w Brzegu około 40 żydowskich rodzin, którym w pobliżu Bramy Opolskiej, przy ulicy Pawłowskiej (Dzierżonia) wydzielono osobną dzielnicę. Mimo strasznych prześladowań niektórzy z nich zdołali zebrać wielkie bogactwa, które musieli ukrywać przed oczyma ówczesnych chrześcijan, żyjąc na pozór w ohydnej nędzy. Tylko w szabas, w położonych na tyłach domów izbach na cześć Jehowy połyskiwało złoto i szlachetne kamienie. Jednak gdy tylko rabin gasił szabasowe świece, złoto i kosztowności wędrowały znów do schowków w piwnicach. Wśród ówczesnych brzeskich Izraelitów szczególnie jeden wyróżniał się tak wielkim bogactwem, że pożyczał pieniądze nawet samemu cesarzowi Karolowi V., który potrzebował ich na wojny z Turkami. Był to Żyd Zadak, zwany przez wszystkich Abrahamem, który ponad wszelkie bogactwa stawiał jednak swą jedyną córkę – Rebekę. Jej uroda łączyła w sobie odziedziczony po matce żar świata orientu z własnym światowi zachodu powabem. Jednym z niewielu, którzy oglądali Rebekę był młody Eckbert Schütz, jedyny syn bogatego mistrza rzeźniczego i starszego swego cechu. Poznał ją, gdy jako miejski poborca podatków przeprowadzał interesy z jej ojcem, Abrahamem. Również Rebece spodobał się ten wspaniały i niezepsuty młodzieniec i tak oboje, nie zamieniwszy ze sobą nawet słowa, zapałali do siebie żarem pierwszej miłości. Ich ciche szczęście nie miało jednak pozostać niezakłócone, jakoż i niebawem nad ich głowami zgromadziły się straszliwe, burzowe chmury.

W niedzielę zielonoświątkową roku 1539 w Brzegu panowało nadzwyczajne podniecenie. Mieszczanie, mieszkańcy wiosek i dzieci licznie gromadzili się przed Bramą Opolską. Całe miasto obiegła wieść, że święty mnich Kapistran, noszący też przydomek „pogromcy Żydów”, będzie - w drodze z Wiednia do Wrocławia - wygłaszać swoje kazania również w Brzegu. Magistrat surowo nakazał Żydom zamknąć się w domach i nie pokazywać na ulicy, jak długo ów święty człowiek przebywać będzie w murach Brzegu. O dziesiątej rano wśród uroczystego bicia we wszystkie dzwony i wobec nieprzebranych rzesz ludu franciszkanie i augustianie wyszli w procesji naprzeciw Kapistranowi. Przybywszy na rynek wstąpił zaraz na narożny kamień w pobliżu ratusza, niedaleko ulicy Małujowickiej (Staromiejskiej). Zapanowała uroczysta cisza i mnich rozpoczął swe żarliwe kazanie, kreśląc wizję mąk piekielnych, przez co niejednemu zjeżył się włos na głowie, a wielu skruszonych biło się w piersi. W kazaniu była mowa o grze w kości i w karty, a potem o odszczepieńczym augustianinie Lutrze. Kapistran ubolewał, że również w Brzegu błędna wiara znalazła zwolenników. Na koniec nawoływał lud do mordowania Żydów, obiecując w zamian odpust na 1000 lat. Kazanie odniosło tak wielki skutek, że setki ludzi pobiegło do domu po karty, księgi i kości, by rzucić je na stos i uroczyście spalić przed Kapistranem. Wielka rzesza ludu odprowadzała go aż do Oławy. Pozostali, chcąc sobie zapewnić 1000-letni odpust, sposobili się już do mordowania Żydów, jednak roztropnemu duchownemu - ojcu Eustachemu - udało się uspokoić hałastrę.

Dwa lata później, w roku 1541, o tej samej porze roku panowało w Brzegu wielkie przerażenie. W mieście wybuchła zaraza. Czarna śmierć pochłonęła liczne ofiary, jednak – jak niekiedy sprawia przypadek – nie zachorował dotąd nikt z Żydów. Żądnemu żydowskich bogactw motłochowi dźwięczało jeszcze w uszach kazanie Kapistrana i tak zrodziło się kłamliwe pomówienie: „zarazie winni są Żydzi, którzy zatruli studnie, zatłuc ich!”. Na czele wzburzonego motłochu stanął uzbrojony w topór starszy cechu rzeźników Schütz, w którym gwałtowna nienawiść do Abrahama wezbrała, gdy dowiedział się, że jego syn miłował córkę Abrahama - Rebekę. Nadszedł dzień 2. lipca 1541 roku, gdy o trzeciej nad ranem rozjuszony motłoch wtargnął do getta, by mordować niczego nie spodziewających się, śpiących Żydów, nie oszczędzając nawet niemowląt w kołyskach. Uderzono w dzwon trwogi, zapanował wielki zgiełk, od którego przebudził się syn rzeźnika - Eckbert. Domyślając się przyczyny zamieszania, ubrawszy się na prędce podążył do domu Abrahama. Widział już z daleka, jak ojciec wyłamywał drzwi, rozpadające sie pod potężnymi uderzeniami. Eckbert przyśpieszył więc kroku i przybył w momencie, gdy jego ojciec razem topora miał zgładzić Rebekę. Objąwszy ją zawołał „powstrzymajcie się ojcze, gdyż własnego syna zabijacie”. Stary cofnął się z przerażenia o krok, lecz zaraz się przemógł i zawołał „odstąp od tej żydowskiej dziewki!”, na co syn jeszcze mocniej ją objął i zasłaniając własnym ciałem odparł: „tylko po moim trupie”. „Więc niech cię piekło pochłonie” wykrzyknął rozjuszony stary Schütz, biorąc zamach toporem. Z okrzykiem „Panie Jezu pomóż” Eckbert upadł z rozpłataną głową, zaś Rebeka pochyliła się szlochając nad swym umiłowanym. Lecz drugi cios, zadany przez nieludzkiego ojca, położył kres również jej życiu. Do domu wtragnęła cała wataha, niszcząc i rabując. Także i stary Abraham padł ofiarą motłochu. Zamordowano 342 Żydów, rabując co popadnie.
Jeszcze po trzech dniach po ulicach walały się niepogrzebane trupy. Wiszący w powietrzu, wzmożony upałem trupi odór spowodował dalsze rozprzestrzenienie zarazy. Chcąc temu zaradzić postanowiono pochować zabitych Żydów w polu. Rzeźnik Schütz, w którym z wielkim bólem przebudziło się sumienie, pragnął, by przynajmniej jego syn został pochowany w poświęconej ziemi, ale wola ludu była temu zdecydowanie przeciwna. Wyrywając sobie kępy siwych włosów, przeklinał siebie, Kapistrana i motłoch, który naigrywał się teraz z jego rozpaczy. Wtedy przypomniał sobie, że na drugim brzegu Odry posiadał połać jałowej ziemi, na której postanowił zbudować kościół, aby jego syn mógł być pochowany w poświęconej ziemi. Na ten zbożny cel gotów był poświęcić pół majątku, ale motłoch tylko szyderczo go wyśmiał. Wtedy oddał swój cały majątek i w końcu przystano na jego prośbę, lecz pod warunkiem, że pochowani tam zostaną również wszyscy Żydzi. Stary wsłuchał się w swój wewnętrzny głos i dostrzegłszy w tym zrządzeniu palec boży, postanowił cierpliwie przyjąć swój los i zjednoczyć po śmierci miłosną parę. W miejscu, gdzie były groby syna, Rebeki i Abrahama zasadził dęby, a nieopodal zbudował szopę. Prowadził pobożny żywot i po niespełna dziesięciu latach otaczał go nimb świętości, przez co pielgrzymowało do niego wielu pątników z bliska i daleka. Z czasem zasadził dęby na całej połaci, zwąc ją stale - ku przypomnieniu swej niegdysiejszej zbrodni - ogrodem Abrahama.

Przypisy: Podanie, zaczerpnięto z dodatku do Gazety Brzeskiej (Brieger Zeitung) z 10. lipca 1921 roku, dokonując pewnych skrótów i zmian stylistycznych. Zamieszczony tam artykuł zawiera adnotację „na podstawie kroniki opracował Otto Renning”. Niestety nie sposób już stwierdzić, o jaką kronikę chodzi i kto był autorem artykułu, jako że wspomniane wyżej nazwisko zdaje się być pseudonimem. Pożółkły rękopis nie zawiera żadnych informacji na ten temat. Opisane tu zdarzenia nie znajdują potwierdzenia w zapisie historycznym. Powyższe opowiadanie należy wyraźnie określić jako legendę. Wynika to już stąd, że słynny franciszkanin Kapistran, który głosił co prawda na Śląsku swe antyżydowskie kazania, żył w latach 1386 – 1456, tzn. w czasie akcji opowiadania już dawno nie żył. Nawet jeśliby kto założył, że chodzi o jakiegoś innego kaznodzieję o tym imieniu, to należy nadmienić, że zgodnie z odpowiednią wzmianką w księdze miejskiej, nazwa „Ogród Abrahama” była ogólnie znana już w roku 1509.

Książę i pastor

Pewnego dnia roku 1614 książę Jan Krystian (panował w latach 1609 – 1639) jechał w złą pogodę do Zielęcic. Obfite opady deszczu sprawiły, że droga zupełnie rozmiękła, a dwa niezbyt silne konie bardzo wolno posuwały się naprzód. Mniej więcej w połowie drogi, na zakręcie przed mostkiem, gdzie odgałęzia się boczna dróżka, naprzeciw książęcemu powozowi wyjechała pokaźna kareta, zaprzężona w cztery rącze rumaki. Kareta zastawiła drogę, tak że Jan Krystian kazał stanąć, by przepuścić ów pojazd. Właściciel karety nie był jednak skory do zboczenia z drogi, oczekując tego od książęcego powozu. Jan Krystian jednak słusznie się obawiał, że zjeżdżając swymi słabymi końmi w boczną drogę może tam na dobre ugrząść. Rozsierdziony tedy warcholstwem zawołał w stronę karety „kimże jesteście, jeśli można zapytać?”. Obcy, nie spodziewając się w żadnym razie, że niepozorny pojad należy do samego księcia, odparł hardo „jestem pastorem z Karczyna, a wy kto?”. „Wasz pan i władca” - brzmiała - ku przerażeniu pastora - gniewna odpowiedź księcia.; „Jak widzę, waszym koniom obrzydł chyba owies. Już ja się o to postaram, żeby dostały w przyszłości mniej obroku!”. Teraz pastor w wielkiej pokorze zjechał swą karetą z drogi, a książę pojechał dalej. Spotkanie to miało jednak mieć dla duchownego nieprzyjemne skutki. Książę nakazał bowiem gminie Karczyn (leżącej w pobliżu Strzelina), by przysługującą pastorowi dziesięcinę w zbożu w przyszłości pomniejszyć o 200 korców owsa rocznie, zaś ową ilość przekazywać za to do książęcej stajni. To postanowienie pozostało w mocy aż do ubiegłego stulecia (tzn. XIX.), z tym, że książęcą stajnię zastąpił Królewski Urząd Domenalno-Rentowy.

Cesarski szpieg w obozie Torstensona pod Brzegiem

Szwedzki generał Torstenson oblegał bronioną przez cesarską załogę twierdzę Brzeg od 29. czerwca do 25. lipca 1642 roku. Oblężenie to stanowi jeden z najznamienitszych liści do wieńca sławy w historii naszego miasta. Dzięki bohaterskiej obronie twierdzy przez żołnierzy i mieszczan Torstenson zmuszony był odstąpić od oblężenia, gdy tylko nadciągnęły cesarskie posiłki, prowadzone przez Piccolominiego. Z oblężeniem wiąże się następujące podanie:

Za pośrednictwem kanonika Rostocka z Nysy (znajdującej się wówczas w rękach Austriaków) generał Piccolomini wysyłał z Brna do Brzegu posłańców, mających przekazać wiadomości o rychłej odsieczy. Jeden z owych posłańców - młody chłop - przybył do obozu Torstensona na szwedzkim wozie prowiantowym. Listy generała ukrył pod kawałkiem płótna, naszytym na rękaw. Starał się na wszelkie sposoby uśpić czujność Szwedów, m.in. uczestnicząc w sypaniu szańców. Gdy mu się to w końcu udało, wstąpił na przedpiersie jednego z wysuniętych okopów, wymachując białą płachtą w celu zwrócenia na siebie uwagi obleganych. Ci jednak, biorąc go za jakiegoś szwedzkiego śmiałka, zaczęli do niego strzelać, a huk wystrzałów zagłuszył jego słowa. W końcu został spostrzeżony przez szwedzkiego oficera, który podjechawszy doń konno ściągnął go z przedpiersia i już w okopie przewrócił na ziemię, poczym ze szpadą w ręku zmusił do wyjawienia prawdy. Doprowadzony przed oblicze Torstensona powtórzył swoje zeznanie, obwiniając również kanonika Rostocka. Generał wysłał zatem do Nysy oddział rajtarów w celu pojmania kanonika i sprowadzenia go do szwedzkiego obozu pod Brzegiem. Rostock początkowo wszystkiego się wypierał, ale gdy pokazano mu listy, pisane jego własną ręką, przyznał się w końcu do winy. Musiał zatem podążyć za Szwedami, którzy wkrótce odeszli spod Brzegu, zaś posłańca puszczono wolno, dawszy mu wcześniej nauczkę.

Niezwykłe wypadki podczas oblężenia Brzegu przez Torstensona

Gdy pod Brzeg nadciągali Szwedzi, w mieście schronili się liczni okoliczni chłopi, zabierając ze sobą bydło i swój najcenniejszy dobytek. Jednak już wkrótce bydła wyzbywano się za grosze z powodu braku paszy. Pewna chłopka usiłowała nawet nie nadającą się już do bicia krowę zepchnąć z mostu odrzańskiego do rzeki. Po drodze napotkałą ją dziewka służebna, pytając o cenę krowy, „zapłać mi 6 halerzy za postronek, a krowę dostaniesz darmo” – miała odpowiedzieć chłopka.

O niektórych żołnierzach sądzono, że nie imają ich się kule, wierząc, iż noszą oni diabelskie zbroje, dzięki czemu nie może im się nic stać. Pewnego razu żołnierz śpiący obok kosza (chodzi o charakterystyczne, wysokie wiklinowe kosze, które po wypełnieniu ziemią stanowiły skuteczną osłonę przed kulami) na bastionie rady miejskiej (w miejscu dzisiejszego więzienia) został trafiony kulą. Po dokładnym zbadaniu przebudzonego okazało się jednak, że miał jedynie czerwoną plamę na nodze. Również szwedzkiego genarała-majora Mortaigne’a miały nie imać się kule, przez co żaden ze strzałów oddanych do niego przez cesarskich podczas wypadu 6. lipca, nie mógł go dosięgnąć.

Porwanie i uwolnienie księcia Krystiana brzeskiego

W latach 1639 – 1654 Brzegiem współrządzili trzej książęcy bracia. Najmłodszym z nich był książę Krystian. Kilka lat po odwrocie Torstensona spod Brzegu znalazł się w opałach, z których wybywiony został jedynie dzięki wierności Brzeżan. A było to tak:

Książę Krystian wraz z kilkoma szlachcicami udał się 30. grudnia 1645 saniami do Lubszy (według innej wersji do Szydłowic), by tam polować. W drodze powrotnej dotarłszy do kościoła michałowickiego zostali napadnięci i pojmani przez gotowych na wszystko szwedzkich rajtarów. Szwedzi, penetrujący wówczas ze Żmigrodu tereny na prawym brzegu Odry, dowiedzieli się od zdrajców o wyjeździe księcia. Towarzysze Krystiana, którym pozwolono ujść, przynieśli do Brzegu straszną wieść o porwaniu księcia. Tu niezwłocznie zebrała się garść mieszczan, gotowych z miłości do księcia wyruszyć konno w pościg, by go uwolnić. Szczególnie cech rzeźników pragnął powiększyć sławę, zdobytą przez mieszczan podczas oblężenia przez Torstensona.

Wyruszono jeszcze tego samego dnia, mimo zapadających już ciemności, tropiąc Szwedów od wioski do wioski. W końcu nad ranem wywiedziano się w Ligocie Pięknej (pod Trzebnicą), że jeszcze pół godziny wcześniej przez wioskę przejeżdżał oddział szwedzkich rajtarów. Przysięgając sobie wzajemnie nie szczędzić dla księcia zdrowia, ni życia, ruszono naprzód. Pod osłoną ciemności dopędzono niebawem Szwedów, nie spodziewających się pościgu. Odpalono arkebuzy, wołając do nieprzyjaciół „oddajcie nam naszego księcia!”. Uradowany książę zawołał „tu jestem”. Po krótkiej walce szwedzcy rajtarzy rzucili się do ucieczki. Brzeżanie stracili w niej zaś dzielnego junkra dworskiego Schnorbeina, który zginął śmiercią bohatera w walce o wolność swego pana. Sylwestrowym rankiem dzielni mieszczanie wraz z księciem wjechali przez Bramę Odrzańską triumfalnie do Brzegu.

Przypisy: Opowiadanie znajduje w zasadzie potwierdzenie w zapisie historycznym, jego szczegóły są jednak wyraźnie zabarwione legendą, o czym świadczą różniące się między sobą przekazy w źródłach.

Kaszany dziadek

W Rynku, tuż przy wieży ratuszowej, stoi starodawna kamienica, dawna gospoda pod dwoma gołębiami (dom Uckoscha, ongiś wójtostwo).



Jeszcze dziś widoczne jest godło domu. Dawnymi czasy dom należał do pewnego starego kawalera o nazwisku Klebert, który był kantorem miejskim. Miał on kiedyś miłostkę z jedną ze swoich służących i został ojcem. Mimo złożonej obietnicy małżeństwa zostawił dziewczynę w biedzie, a ta z rozpaczy odebrała sobie życie. Upłynęły dziesięciolecia. „Stary Klebert” nigdzie nie mógł zaznać spokoju. Na każdym kroku i o każdej godzinie dręczyły go wyrzuty sumienia. Wraz z wiekiem dopadły go i choroby. Pewnego ranka czuł się tak słaby, że nie mógł już wstać. Czuł, że nadchodzi kres. Jednak zanim w końcu zmarł, leżał jeszcze tygodniami w malignie. Jego majaczenie świadczyło o tym, że myślami jest stale przy owej dziewczynie i że w pełni zdał sobie sprawę ze swej przewiny. Sądząc, że ta wina nie pozwala mu umrzeć, ustanowił w śmiertelnym strachu fundację, w której określił, że w każdy Wielki Czwartek adepci chóru mają zostać nakarmieni prosem (kaszą) oraz że corocznie ma być dla nich sporządzana pewna ilość odzienia. Zaraz potem zmarł.

Nowy właściciel nie wiedział nic o tym dziedzictwie. Jednak już niebawem w mieście opowiadano najbardziej niesamowite historie o duchach, które miały straszyć w kamienicy Kleberta, przez co nikt nie chciał tam mieszkać. Łóżka w pokoju, w którym zmarł Klebert, miały być każdego ranka zawsze zasłane, lub nieposłane, w każdym razie nie znajdowały się w tym stanie, w którym były poprzedniego wieczoru. Gdy wspomniane zjawiska jeszcze bardziej się wzmogły, nowemu gospodarzowi przypomniano ostatnią wolę Kleberta. W następny Wielki Czwartek adepci chóru zostali odpowiednio nakarmieni i ubrani, a wszelkie strachy ustały.

Przypisy: Fundacja związana z parcelą Uckoscha jest historyczna. W księdze inwentarzowej (Lagerbuch) brzeskiej gminy ewangelickiej pod pozycją „fundacja dla adeptów chóru” znajduje się następująca adnotacja „kolejny właściciel parceli nr 450 w Brzegu co roku w Wielki Czwartek Wielkiego Tygodnia jest zobowiązany do wydania darmowego posiłku dla ośmiu adeptówm chóru ewangelickiego kościoła farnego. Zapisano na karcie księgi wieczystej parceli nr 450 w Brzegu”. Zgodnie z tezą D. Lorenza fundację założyła w roku 1457 Dorota Zeidler, ówczesna właścicielka kamienicy Kleberta, teraz Uckoscha. Odzianie ośmiu adeptów chóru w sukienne kapoty wiąże się z fundacją handlarza winem Abrahama Kurza z roku 1657.

Niezwykły zapis dotyczący karmienia i odziania adeptów chóru był powodem do tworzenia fantazyjnych wyjaśnień. Podanie to wiąże się również z osobą dziwaka Kleberta, który będąc późniejszym właścicielem kamienicy najwidoczniej bardzo niechętnie wypełniał ciążące na nim zobowiązanie.


Mennica przy ulicy Garbarskiej

Na kamienicy przy ulicy Garbarskiej pod numerem 11, zaraz przy portalu wejściowym, znajduje się wyciosana w kamieniu głowa murzyna (według innych źródeł chodzi o głowę Cezara, nazywaną jednak przez Brzeżan murzynkiem). Mieszkańcy tego domu są zdania, że w tym miejscu znajdowała się kiedyś mennica. W wyobraźni ludu powstało również powiązanie między głową murzyna i mennicą: ponoć murzyni mieli tam być skarbnikami.

Jak Brzeżanie przyznali honor szubienicy

Znajdująca się za miastem, na położonym nad Odrą błoniu szubienicznym szubienica wymagała kiedyś naprawy. Jednak wszyscy szanowani mistrzowie rzemieślniczy wzbraniali się przed tą robotą, jako że szubienicę uważano za rzecz niehonorową. Trudno było na to coś poradzić, ale pewien obywatel wpadł na pomysł, by przyznać szubienicy honor. Miało tego dokonać wysokie duchowieństwo, które jednak odmówiło. Tak więc na posiedzeniu rady miejskiej uchwalono, że musi to uczynić burmistrz. Pewnego popołudnia wszyscy mieszczanie wylegli na błonie szubieniczne, by wziąć udział w uroczystym akcie przyznania honoru szubienicy. Szacowny ojciec miasta przybył tam wraz z rajcami. Przystąpiwszy do szubienicy uderzył w nią trzy razy i zawołał silnym i uroczystym głosem: „przyznaję ci honor na 3 dni!”. Teraz rzemieślnicy mogli wykonać konieczną naprawę „honorowej” szubienicy. Po 3 dniach lud znów zebrał się wokół szubienicy, która miała być teraz równie uroczyście pozbawiona honoru, by - ku wielkiej radości gawiedzi - kat mógł dalej czynić swą powinność.

Pień lipy przy promenadzie

Przy promenadzie, prowadzącej z ulicy Dworcowej (Armii Krajowej) do wilczego jaru (nazwa odcinka fosy między ul. Armii Krajowej a Wrocławską) stoi podłużna kamienica, w której w latach 80-tych XIX. wieku mieszkał starszy, zamożny lekarz wraz z rodziną. Pewnego dnia na rosnącą tuż obok lipę, której konary sięgały dachu, wdrapali się włamywacze, dostając się na poddasze, gdzie udusili śpiącą tam służącą. Lekarz, który tego wieczoru jeszcze pracował, usłyszał hałas i stawił opór rabusiom. Co prawda zdołał zastrzelić jednego z nich, ale pozostali obezwładnili go i rozpłatali mu głowę. Zginęła również jego pogrążeni we śnie żona i dzieci. Nieścigani bandyci uszli wraz z łupem. Przeprowadzone śledztwo nie przyniosło żadnego rezultatu. Lipę ścięto, pozostawiając jedynie ku upamiętnieniu zbrodni obrośnięty pnączem pień. Wierzono, że w owym pniu mieszkają dusze zamordowanych, utyskując na swój los przechodniom, ukazując im się jako płomyki. Niestety pień wykarczowano przed wieloma laty.

Jak morderca sam się zdradził

Przed wieloma laty pewien czeladnik szewski z Brzegu wyruszył na wędrówkę. Matka chłopca dała mu na drogę nebagatelną jak na owe czasy sumę pieniędzy. Po serdecznym pożegnaniu wraz z przyjacielem, mającym go odprowadzić do Wrocławia, wyruszył w drogę, kierując się ku Zielęcicom. Jednak zaraz za miastem między chłopcami wynikła kłótnia, w wyniku której niewierny przyjaciel, który był łasy na pieniądze szewczyka, zabił go i zakopawszy trupa uszedł ze swym łupem.

Po 20 latach morderca wierzył, że mieszkańcy Brzegu już go nie rozpoznają i – dręczony tęsknotą – powrócił, nie ważąc się jednak wejść do miasta. Pewnego ranka na śpiącego w krzakach w cieszącej się wówczas złą sławą okolicy dzisiejszych (czerwonych) koszar natknął się wachmistrz. Morderca mówił przez sen te oto słowa: „jak gęsty by nie był kłamstwa las, to prawda i tak wyjdzie na jaw”. Gdy wachmistrz w końcu go zbudził, pytając o sens tych słów, był tak zaskoczony, że od razu wszystko wyjawił – również i to, że były to ostatnie słowa zamordowanego przezeń czeladnika. Zbrodniarz otrzymał zasłużoną karę.

Przypisy: Według niemieckiej tradycji rzemieślniczej czeladnik musiał po ukończeniu nauki wyruszyć na trwającą dwa lub trzy lata i jeden dzień wędrówkę, by poznać odległe strony i stosowane tam techniki rzemieślnicze i tym samym doskonalić swój fach; lata wędrówki były koniecznym warunkiem do przystąpienia do egzaminu mistrzowskiego. Podanie pochodzi co prawda z czasów najnowszych, zdaje się jednak być inspirowane wierszem Adelberta von Chamisso „Die Sonne bringt es an den Tag” (Słońce wydobędzie to na światło dzienne) .

C.d.n.
0 UP 0 DOWN
 
Puszkin 
Bractwo Rycerskie Ziemi Brzeskiej



Wiek: 35
Dołączył: 16 Kwi 2006

UP 0 / UP 0


Skąd: Silesia

Wysłany: 2008-02-22, 22:44   

OO dziękuję bardzo za podanie różnych legend
Prosiłbym o podanie legend z wieku XV jeśli można.
Z góry dziękuję

Salve
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2008-02-23, 23:14   Paul Fräger "Legendy miasta i powiatu Brzeg "

II. Legendy lokalne z okolic Brzegu

Małujowice
O widłach w zamurowanych drzwiach

Małujowicki kościół posiadał kiedyś boczne wejście od północy, którym - po przekroczeniu furtki w murze od ulicy - można było wejść wprost z placu przykościelnego. Dziś owa furtka jak i wejście są zamurowane, a o tego przyczynie mówi następująca historia:

Pewna wiejska dziewczyna nie dochowała wierności swemu umiłowanemu i wybrała sobie innego. Zdradzony kochanek poprzysiągł dziewczynie zemstę. W dniu zaślubin niewiernej kochanki pracował w polu, rozrzucając widłami nawóz. Będąc bardzo niespokojnym nie mógł skupić się na swojej pracy – po prostu musiał zobaczyć swą byłą oblubiennicę w ślubnej sukni. Wmieszawszy się w tłum weselników stanął na placu nieopodal furtki. Spotkały go kpiące spojrzenia, lecz zbliżający się orszak weselny kazał wszystkim o nim zapomnieć. Za to w jego głowie kotłowały się gorączkowe myśli. Oto miała pojawić się w ślubnych szatach i z innym ta, którą kiedyś tak miłował i która tak podle go zdradziła. Jego oczy ziały nienawiścią, a dłonie zaciskały się na stylisku wideł, gdy przez furtkę wchodziła ona, szyderczo się doń uśmiechając. Nie mogąc już tego dłużej znieść i postradawszy całkowicie panowanie nad sobą, zagłębił w końcu ostrza wideł w piersi niewiernej ukochanej.

Od tego czasu ludzie unikali tego zbeszczeszczonego miejsca, a furtkę i wejście do kościoła zamurowano. Tylko odcisk wideł po wewnętrznej stronie dawnej furtki przypomina dziś jeszcze o niegdysiejszej zbrodni.

Szwedzki rów

Nazwa części Potoku Psarskiego „szwedzki rów” wiąże się z bezskutecznym oblężeniem brzeskiej twierdzy przez Szwedów pod dowództwem Torstensona w roku 1642, zaś z nazwą „szwedzki bród” łączy się jeszcze jedno podanie. W celu podejścia pod miasto szwedzki wódz kazał wykopać rów zbliżeniowy, wiodący z Jankowic Małych przez Małujowice aż po Brzeg. Rów przechodził również przez szwedzki bród. Okoliczni chłopi twierdzą, że wzdłuż zasypanego dziś rowu gorzej rośnie zboże. W ten sposób w latach nieurodzaju przebieg rowu jest jeszcze dziś widoczny.

Gać (powiat Oława)
Legenda o kleszym bajorze

W lesie między Gacią a Ścinawą leży bagnista łąka. Jak głosi legenda, miał tam kiedyś stać piękny dom, który zapadł się wraz ze wszystkimi bogactwami. Kiedy stary Tomasz (Thomas – może to być również nazwisko) był kiedyś w lesie, podszedł do niego mały szary dziadek i powiedział, żeby kopał w tym miejscu o północy, a znajdzie wielką skrzynię pełną pieniędzy, nie wolno mu się jednak w czasie kopania odezwać żadnym słowem.
Stary Tomasz posłuchał i wraz z pomocnikiem zaczął o północy w tym miejscu kopać. Wtem jego towarzysz wykrzyknął „jest już skrzynia!”. Ale w tej samej chwili wszystko się zapadło, z głębin wypłynęła woda, która jeszcze dzisiaj pokrywa to miejsce i nie wysycha nawet w najbardziej suche lata.

Łukowice Brzeskie
Skarb w świątynce przy śluzie

Na wschód od Łukowic Brzeskich, wśród porośniętych olchami, wierzbami i leszczyną brzegów wije się Potok Psarski. Dawnymi czasy nie zadawalał się jednym łożyskiem - wyżłobiwszy sobie na krótkim odcinku z wielkim trudem nowe łoże, wiódł nim radośnie swe wody. Wtedy pojawił się młynarz, który rozpoznawszy siłę potoku, zagrodził mu dostęp do nowego koryta, budując w tym celu śluzę. Dziś potok zrzędliwie pełźnie swym starym korytem, zaś w miejscu, w którym jego wody niegdyś radośnie wpadały do nowego, wypłukał w krótkim czasie obszerny kocioł, zwany „świątynką przy śluzie” lub „świątynką rusałek”. Świątynka przy śluzie miała kiedyś urwisty wschodni brzeg, który po obfitych opadach deszczu groził stale osunięciem, z czym związana jest z pewna legenda.

W czasie wojen napoleońskich jakimś sposobem skradziono kasę wojenną. Skrzynia, w której się mieściła, była tak ciężka, że trzeba ją było wieźć wozem. A było to tak – nad świątynką przy śluzie zalegała głęboka noc. Z nieba padał rzęsisty deszcz, chlupot spadających kropel zagłuszał szemranie potoku. Samotną drogą wzdłuż potoku zbliżał się w wielkim pośpiechu wóz, na którym w wielkiej skrzyni pobrzękiwały skradzione pieniądze. Siedzący na koźle woźnica nie spuszczał wzroku z drogi, stale popędzając parujące konie, podczas gdy jego beztroski towarzysz drzemał w tylnej części wozu.

Właśnie minęli rozłożyste dęby i zbliżali się do świątynki przy śluzie. Nie znający drogi woźnica zjechał zbyt blisko ku skrajowi rozmiękłego brzegu. Ziemia zaczęła się osuwać, zaś wóz koziołkując wpadł w otmęty w akompaniamencie ochrypłego krzyku woźnicy, który ostatnim wysiłkiem próbował się jeszcze ratować. Ale na próżno – siły go opuściły i utonął w nurtach, a wraz z nim sny o złotej przyszłości. Następnego ranka pozostał tylko osunięty brzeg i prowadzące do świątynki przy śluzie ślady kół. Gdyby ktoś próbował wydobyć zatopioną kasę wojenną na światło dzienne, to strzegący go złodzieje wciągnęliby go pod wodę.

Istnieje jeszcze inna wersja tej legendy, związana z bitwą pod Małujowicami. Według tej wersji kasę wojenną skradziono podczas owej bitwy. Inni zaś utrzymują, że w świątynce zatonął złoty wóz Fryderyka Wielkiego.

Bąków
Sołtys Jip

Dawno temu sołtysem w Bąkowie był Jip – człek dla wszystkich surowy, srodze karzący najmniejsze przewiny a podły wobec biednych. Nic więc dziwnego, że był w gminie znienawidzony i gdy po długiej boleści zabrała go w końcu śmierć, wszyscy odetchnęli z ulgą, będąc uwolnionymi od wioskowego tyrana. Jednak – o zgrozo – sołtys Jip powrócił. Ponieważ nie mógł zaznać w grobie spokoju, został wypędzony pod starą wierzbę na granicy wsi Bąków, Gnojna i Jutrzyna. Miał się tam wieczorami błąkać po okolicznych łąkach. Pewnego razu kilkoro młodych ludzi chciało się przekonać o prawdziwości tej historii. Wyszli więc w pole i rzeczywiście dostrzegli zbliżającą się postać. W Bąkowie jeszcze długo straszono nim dzieci.

Zaginiona wioska

W miejcu, w którym stykają się granice Bąkowa, Jutrzyny i Białogórza miała się kiedyś znajdować wioska o (niemieckiej) nazwie Wischau, która prawdopodobnie zniknęła w okresie wojny trzydziestoletniej. Mieszkańcy padli przypuszczalnie ofiarą zarazy, zaś nędzne, kryte słomą domostwa zostały chyba zniszczone przez pożogę. Swego czasu miała się pono ostać tylko jedna chata, zaś z mieszkańców dwoje dzieci, które mieszkały tam aż do chwili, gdy skończyła się żywność. Miały wtedy opuścić chatę i jedno skierować się w stronę Jutrzyny, a drugie w stronę Białogórza. Ponieważ dzieci zostały przygarnięte w tych wioskach, ich mieszkańcy sądzili, że mają prawo do rozdzielenia między sobą pól, należących ongiś do Wischau, które po dziśdzień są tak nazywane. Również leżąca nieopodal Gnojna wcześniej czy później pozyskała część tych pól.

Mordęga

Droga z Bąkowa do Młodoszowic wiodła ongiś w rejonie Bąkowa na sporym odcinku przez teren podmokły i bagnisty, tak że ciężko wyładowane wozy nie mogły często tamtędy przejechać. Złą drogę można było przebrnąć jedynie na siłę, niemiłosiernie batożąc konie, męcząc je i żyłując. Z tego powodu tą zła drogę nazywano „mordęgą”. Nazwa ta zachowała się do dnia dzisiejszego, a gdy później odcinek ów utwardzono żwirem, mordęgą nazywano położone na północ od drogi łąki i zarośla.

Młodoszowice
Legenda o źródełku

Na młodoszowickicjh polach, w pobliżu granicy z Bąkowem bije źródełko, zwane Heemße-Barndel (nazwę pozostawiam w oryginale). Ongiś pod przejeżdżającym przez zamarzniętą wodę wielkopańskim wozem miał się tam załamać lód, pogrążając ludzi i konie. W pewne dni na dnie źródełka można dostrzec wóz.

Michałów
Legenda o siodlarzu

Za czasów superintendanta (zwierzchnika duchowieństwa danego rejonu) Barona żył w Michałowie mistrz siodlarski, a żywot wiódł hulaszczy i rozwiązły, a do tego dręczył swą żonę, często ją bijąc. Pewnego razu powiesił się w końcu, nie wiedzieć dlaczego, przez co nie mógł zaznać w grobie spokoju. Powracał zatem pewnymi porami do domu, wyrzucając i bijąc swoją żonę, jak za życia. Gmina, nie mogąc dłużej znieść udręki powszechnie szanowanej żony siodlarza, wniosła u superintenanta o wykopanie go i wygnanie do tzw. księżego stawu. Superintendant wyraził na to zgodę i gdy katowscy pachołkowie, wykopawszy siodłarza załadowali go na wóz i zaprzęgli konia, który nie mógł jednak ruszyć wozu z miejsca. Wtedy zaprzęgli dwa konie, które również nie podołały. W końcu jeden z pachołków zapytał stojącą wokół gromadkę chłopców „któremu matka zrobiła w niedzielę nową koszulę?”. Wtedy konie ruszyły co sił z kopyta - siedzący w siodlarzu bies nie mógł ścierpieć słowa „niedziela” i nie mógł już dłużej powstzymywać wozu. Tak więc przybywszy wkrótce na miejsce, zakopano tam zaraz siodlarza, zaś superintendant wygnał go na styk granic Czeskiej Wsi, Michałowa i Lipowej i tylko w księżym stawie mógł dalej robić, co wola. O wyczynach siodlarza w księżym stawie opowiadano niesamowite historie – miał on tam zbudować ujeżdżalnię, po której jeździł na cielcu o dziewięciu nogach. Każdego, kto znalazł się w obrębie jego mocy usiłował zabić, lub wyprawiał mu różne psoty. Kiedyś we wsi miała żyć niewiasta, która nie chciała wierzyć w te historie i wbrew wszelkim przestrogom poszła po siano na wypas do księżego stawu. Gdy jej kosz był już pełny i miała go zarzucić na plecy, zawołała zuchwale „no, siodłarzu, pomóż mi założyć kosz!”. Wtedy - ku jej wielkiemu przerażeniu - wezwany rzeczywiście się pojawił. Pomógł jej zarzucić kosz na plecy i przerzucił przez głowę, łamiąc jej kark. Na drugi dzień przyniesiono ją martwą do wsi. Innym razem pewien chłop, rąbiąc w księżym stawie drzewo, zaklął. Wtedy w zaroślach rozległ się chichot, zaś chłop, biorąc to za szyderczy śmiech siodlarza, pośpieszył do domu, by opowiedzieć swą przygodę.
Siodlarz zaprzestał swych wyczynów dopiero wtedy, gdy w kościołach okolicznych wiosek zawieszono dzwony, których dźwięk w końcu go przegnał.

Osiek Grodkowski
Osiecki zamek rozbójników

W osieckim lesie stał kiedyś zamek rycerzy rabusiów, który miał później służyć rozbójnikom. O owym zamku rycerzy rabusiów ludzie opowiadają tą oto historię:

Pewnego razu, podczas gdy rozbójnicy byli na jakiejś łupieżczej wyprawie, do zamku zawitał oficer, zastawszy tam tylko leciwą niewiastę. Na zadane przezeń pytanie o miejce, do którego przybył odrzekła, że znalazł się w jaskini rozbójników, z której już nie wyjdzie, gdyż przed wejściem warują złe psy, które wpuszczają każdego, lecz nie wypuszczają już nikogo. By skrócić sobie czas oczekiwania na rozbójników, może pójść do kręgielni. Tak też uczynił i po niedługim czasie powrócili też rozbójnicy. Oficer, usłyszawszy ich, wołał jednym ciągiem „wszyskie dziewięć, wszyskie dziewięć” (kręgli). Herszt zbójów wysłał zaraz dwóch kompanów, by przyprowadzili oficera. Ten jednak stanął mężnie do walki i ich zabił. Powtórzyło się to kilka razy ze wszystkimi zbójami, których herszt bandy po kolei wysyłał. W końcu poszedł sam wywiedzieć się o losie swych kompanów. Oficer odrąbał mu jednak rękę, przez co herszt musiał się poddać. Został on później stracony, a zamek zniszczono.

Rudobrody wymiatacz z osieckiego zamku

W lesie w pobliżu Osieku Grodkowskiego stał kiedyś zamek, po którym pozostały dziś jedynie resztki wału, ułamki cegieł, okruchy wapiennej zaprawy i żelazna szlaka. Legenda głosi, że zamek obrali sobie za kryjówkę rozbójnicy, trudniący się głównie kradzieżą koni. Gdy któraś z ofiar koniokradów szukała swych koni na zamku, nigdy już z niego nie wracała, zabita przez zbójów.

Gdy nadciągnęła wyprawa (wojenna) z Brzegu, zamek ostrzeliwano ze wzgórza pod Czeską Wsią. Wtedy na dach zamku wyszedł stary zbój, zwany rudobrodym wymiataczem i wymiatał kule miotłą.

Gierszowice
Podanie o gierszowickich dzwonach

W czasie wojny trzydziestoletniej mieszkańcy Gierszowic zakopali swe dzwony, by je w ten sposób ocalić w niepewnych czasach. Jednak przez ciągnącą się latami wojnę w końcu o nich zapomniano. Wyrosło nowe pokolenie i gdy nareszcie nastał pokój i zakończył cierpienia lat wojny, nikt już nie pamiętał o zakopanych dzwonach. Pewnego razu gminny pastuch pasł bydło na tzw. Pasterskiej Górze, gdy jeden z wieprzy wygrzebał z ziemi dzwon. Wykopano zatem wszystkie dzwony i wciągnięto na pierwotne miejsce. Stary, wielki dzwon gierszowicki ma bardzo niski ton. Ton ten powiązano z legendą, naśladując słowami „Burg grub, Sau fand! Burg grub, Sau fand!” (Rył na górze świniak i znalazł! Rył na górze świniak i znalazł!).

Gierszowicki dzwon i Wrocławianie

Stary gierszowicki dzwon miał bardzo ładne brzmienie, przez co zapragnął go posiąść Wrocław. Wrocławianie przybyli poń z poszóstnym zaprzęgiem, ale konie nie mogły uciągnąć dzwonu. Wtedy zaprzęgnięto dziesięć koni, ale i te nie mogły go ruszyć z miejsca. Wtedy dzwon pękł, a gierszowicki chłop jednym koniem zaciągnął go do Wrocławia.

Obórki
Skarb w mokradle

Dawno temu, gdy w Brzegu panowali jeszcze Piastowie, w Obórkach, w miejcu największego dziś gospodarstwa stał klasztor. Z miejscem tym wiążą się dlatego liczne legendy. W ogrodzie za domem znajdowało się kiedyś „mokradło” – był to staw, w którym biło źródełko, wypełniając go stale świeżą wodą, używaną do bielenia bielizny. Przodkowie obecnego gospodarza mieli kiedyś ukryć w mokradle swe pieniądze i każdej nocy świecił tam niebieski płomień. Dzisiaj mokradło jest już dawno zasypane i tylko stare kobiety opowiadają historie o ukrytych skarbach.

Kolnica
Kara boża dla kolnickich rycerzy rabusiów

Kolnica była ongiś siedzibą Joanitów. Znajdowały się tam zamek rycerski i kościół. Rycerze polowali i pobierali cła na Odrze oraz na drodze prowadzącej do Ryczyna, w pobliżu Lipek. Wędrowni kupcy znajdowali się pod ich ochroną. Lecz wraz z upadkiem stanu rycerskiego również kolniccy rycerze przedzierzgnęli się w końcu w rycerzy rabusiów. Okoliczni chłopi i ciągnący tędy kupcy jęczeli pod jarzmem hordy rycerzy rabusiów. Gdy ci przebrali jednak miarkę, spadła na nich kara boża. Zamek został wtedy zniszczony, a kościół się zapadł. Do dziś widoczne są ich pozostałości. W miejcu, gdzie stał kościół znajduje się teraz staw, zwany kościelną kałużą. Brzegi stawu stromo opadają i w jasne dni można na jego dnie dostrzec resztki koócioła. Kościelna kałuża nie cieszy się – szczególnie u starszych ludzi – dobrą sławą; dopiero niedawno utonął tam woli zaprzęg.

Różyna – Kopanie - Kolnica
Zabójstwo Franca Szpularza

Mniej więcej w połowie drogi z Kopania do Kolnicy biegnie porośnięty po obu stronach zaroślami rów, zwany „pokrzywim jarem”. Tu , zaraz przy drodze, w pobliżu rozłożystego dębu stoi kamień w kształcie krzyża, przewyższający nieco wysokość człowieka. Z kamieniem tym związana jest następująca legenda:

Wędrowny hadlarz, zwany przez wszystkich Francem Szpularzem został tu napadnięty przez rozbójników, zamordowany i obrabowany z pieniędzy – wszystkiego 6 trójniaków (moneta o nominale 3 groszy). Pochowano go pod dębem, w miejscu, w którym jeszcze dziś widoczny jest spory pagórek, zaś za nagrobek służył mu wspomniany kamień, który kiedyś nosił inskrypcję

„Ist das nicht eine große Not,
Hier schlägt man einen um sechs Dreier tot!“

(Czyż nie wielka to niecnota,
że za marnych sześć trójniaków
mogą zabić chłopa)

Inskrypcja nie zachowała się niestety do dzisiaj, ale historię Franca Szpularza zna w tej okolicy każdy.

Nazbyt śmiała dziewczyna

Gdy pewnego razu kilka młodych prząśniczek wyszło za próg karczmy, zobaczyły stojącego u szopy osiodłanego konia. Jedna z dziewcząt była tak śmiała, że zaraz go dosiadła, a rumak z miejsca ją poniósł. Pozostałe usłyszały jeszcze te oto słowa: „zbytnia śmiałość wynosi dziewczynę”. O zbyt śmiałej dziewczynie nikt już nigdy nie słyszał.

Wronów
Podanie o przesmyku trębacza

Powyższą nazwą określa się przesmyk na Nysie, w pobliżu Wronowa. Związane jest z nim następujące podanie: Pewnej wiosny w czasie wojny trzydziestoletniej cesarski trębacz, podążając do znanej jako miasto muzykantów Skorogoszczy został tam zaskoczony przez spływającą rzeką krę i powódź. Nikt nie mógł mu przyjść z pomocą i w końcu pochłonęły go otmęty. Każdego roku w ową wiosenną noc słychać pono trąbkę dzielnego wojaka – topielca.

Śmiechowice - Mąkoszyce
Podanie o wzgórzu młodopanieńskim

W pobliżu Mąkoszyc, w kierunku Śmiechowic, leży porośnięte gęstymi zaroślami i starymi sosnami wzniesienie, nazywane wzgórzem młodopanieńskim. U jego podnóża biegnie piaszczysta leśna droga, łącząca obie wioski. Ową drogę nazywano wcześniej drogą młodopanieńską, gdyż każda młoda para musiała tędy przejeżdżać w drodze ze Śmiechowic do mąkoszyckiego kościoła. Ze wzgórzem łączy się też następujące podanie:
Kiedyś przejeżdżający tamtędy orszak ślubny został otoczony przez mężczyzn w wielkich kapeluszach i długich płaszczach, którzy wyszli nagle z ukrycia. Porwali oni panną młodą, lecz nic nie uczynili ani panu młodemu, ani nikomu z gości. Panny młodej szukano bardzo długo, lecz pozostała już na zawsze zaginiona. To właśnie temu wydarzeniu wzgórze zawdzięcza swą nazwę. Na pamiątkę porwania panny młodej okoliczne dzieci jeszcze dziś sładają na górce wiązanki kwiatów, wierząc, że pomoże im ona znaleźć dużo jagód.

Borucice
Legendy o błędnym kamieniu

Na południe od Borucic znajduje się wielki błędny kamień (niemiecka nazwa „Boberstein”) o kształcie przypominającym trumnę. Choć tkwi on do połowy w ziemi, to jednak osiąga jeszcze wysokość ponad 1,5 m. W roku 1910 połowę kamienia odstrzelono i użyto do budowy kolei. Z kamieniem wiążą się liczne legendy, co nie dziwi, zważywszy jego wielkość i osobliwy kształt.

Jedna z owych legend opowiada, jak zdradzona miłość potrafi wzbudzić współczucie nawet w kamieniach. Pewną dziewczynę porzucił kiedyś narzeczony. Błądząc w swym bólu bez celu dotarła w końcu do kamienia. Płakała tam łzami tak gorzkimi, że aż krwawymi. Łzy te wsiąkły w kamień sprawiając, że jeszcze dziś wypływa zeń krew, gdy go uderzyć.
Według innego podania pochowani są tu dwaj rosyjscy żołnierze z okresu wojen napoleońskich. W celu zobrazowania wielkości i ciężaru kamienia opowiadana jest również historia, że kiedyś chciano go z jakichś powodów podnieść. Gdy po długich przygotowaniach zdołano tego wreszcie z wielkim trudem dokonać, na jednego z robotników padł cień kamienia, zabijając go na śmierć.

Wójcice
O wójcickim kłusowniku

Między Borucicami i Wójcicami przebiega droga wiodąca poprzez prastary las. Na jednej ze stojących u niej sosen umocowany jest prosty krzyż. Wypalona na nim zaś liczba podaje rok, w którym w tym miejscu rozegrała się tragedia. Było to w roku 1888. W lesie grasował wtedy kłusownik, który był co prawda wszystkim znany, ale nikt z okolicznych nie śmiał go wydać – po części z obawy przed zemstą, zaś po części z nienawiści do leśniczego. Zieloni – jak zwał ich lud – szukali go więc na próżno i nawet gdy się im wydawało, że wpadnie zaraz w ich ręce, to zawsze im jednak umykał. W końcu w miejscu, gdzie jest teraz krzyż, doszło do spotkania między leśniczym Jungiem a kłusownikiem. Między zawziętymi wrogami wywiązała się walka na śmierć i życie. Jung , będąc szybszym i silniejszym zadał kłusownikowi ranę, która okazała się śmiertelna. Na łożu śmierci kłusownik zaklinał swych krewnych, by go pomścili. I rzeczywiście – leśniczy, uniewinniony przes sąd, został raniony strzałymi oddanymi z ukrycia. Rodzina zastrzelonego (kłusownika) umieściła zaś na rosnącym w tym miejscu drzewie krzyż, który jeszcze teraz w dniu śmierci kłusownika przybrany jest leśnymi kwiatami.

Przypisy: Przytoczoną tu historię trudno zakwalifikować jako legendę. Ze względu na swą „świeżość” nosi jeszcze wyaźne znamię prawdy. Jednakże już teraz uwidaczniają się cechy zapowiadające tworzenie legendy – przemilczenie nazwiska kłusownika, tajemnicze strzały itd. Z tego też względu ta powstająca jeszcze legenda została włączona do niniejszego zbioru.

Błota
Podanie o szubienicznym stawie

Przy drodze z Szydłowic do Błot znajduje się okrągły staw, otoczony wysokimi drzewami i zaroślami oraz szumliwą trzciną. Ludzie opowiadają, że w zamierzchłej przeszłości w miejscu, gdzie dziś jest staw, stała szubienica. Służąc jurysdykcji panów na Ryczynie, dopomogła niejednemu złoczyńcy w otrzymaniu zasłużonej zapłaty. Ongiś córka ryczyńskiego kasztelana ofiarowała swe uczucie synowi prostego chłopa, który najczulej je odwzajemniał. Kasztelan, dowiedziawszy się o tym, rozgniewany na rzekomego uwodziciela swej córki, kazał go pojmać i skazał na śmierć na szubienicy. Wyrok na niewinnym wykonano i zgodnie ze zwyczajem musiał on wisieć jeden dzień i jedną noc. Gdy w dzień po straceniu ludzie wychodzili do pracy w polu, dostrzegli ze zdziwieniem, że szubienica zniknęła, a w jej miejscu znajdował się głęboki dół, powoli wepełniający się wodą. Ducha niewinnie powieszonego miano wietrznymi nocami często widywać w miejscu kaźni.

Lednica
Zatopiona kareta

W okolicy Błot opowiada się, że na Lednicy miał kiedyś siedzieć pan zły a surowy, srodze uciskający swych ludzi. Pewnego razu w napadzie szału rozkazał swemu woźnicy, który - w przeciwieństwie do pana - był człowiekiem pobożnym i bogobojnym, zaprzęgać do karety i ruszać w drogę przez noc i mgłę. Gdy kareta dorarła do miejsca, gdzie jeszcze dziś odgałęzia się stara droga do Szydłowic, pobożny woźnica zapytał z należnym respektem „panie, w którą stronę mam jechać?”, na co pan pogardliwie odrzekł „jedź, dokąd chcesz, nawet i do diabła”. Woźnica zawołał tylko „więc w imię boże”, popędził konie i pognał w mroczną i mglistą noc. Gdy popuścił wodzy, konie zboczywszy z drogi wpadły do pobliskiego stawu. Wtedy woźnica jeszcze raz strzelił z bata i szczęśliwie je wyprowadził. Lecz kiedy oglądnął się za swym panem, z przerażeniem stwierdził, że z wody wyjechała tylko przednia część karety, podczas gdy reszta pogrążyła się tam na zawsze razem z panem. Nigdy ich już nie odnaleziono. Od tego czasu staw nosi nazwę stawu karety.

Bystrzyca Oławska – Lipki - Szydłowice
Zatopiona kaplica

Ongiś przez las odrzański wiodła droga z Wrocławia do Ryczyna. Przy owej drodze, w pobliżu grodu stała kaplica, która teraz zupełnie już znikła z powierzchni ziemi. W miejscu tym znajduje się dziś głęboki staw. Ludzie opowiadają, że kaplica pogrążyła się w stawie. Pewnego razu rybacy zarzucili tam sieć, by zbadać zarybienie, lecz nie mogli jej już wyciągnąć. Pomyśleli, że sieć zaplątała się pewnie w jakichś zatopionych gałęziach i jeden z nich zaklął ze złości. W tej samej chwili usłyszeli bicie dzwonów i sieć była wolna. Po wyciągnięciu z wody zobaczyli, że dzwon wyrwał w niej dziurę. Byli tym bardzo strapieni i żałowali bezmyślności towarzysza sądząc, że gdyby – miast przeklinać – zmówił pacierz, zebraliby obfity połów.

Przypisy: Inna wersja tej legendy mówi, że jeden dzwon z ryczyńskiego kościoła miał trafić do Lipek, zaś drugi zatonąć w Oderce (wyjaśnienie w następnym podaniu), gdzie można go usłyszeć w „dźwięcznej wodzie”. Wedle zapisu historycznego wieś Ryczyn wraz z kościołem zostały zniszczone w roku 1474, prawdopodobnie przez pożar, który spowodować mogli Polacy i Czesi – walcząc wówczas wspólnie przeciw broniącemu się we Wrocławiu królowi węgierskiemu Maciejowi Korwinowi ich wojska ciągnęły przez nasze okolice. Dzwony spadły w czasie pożaru i jeden z nich miał trafić do Lipek. Ponieważ jednak inskrypcje na dzwonach znajdujących się tam teraz dotyczą jedynie tej miejscowości, dzwon musiał zostać później przetopiony. Drugi z dzwonów miał w czasie transportu do Bystrzycy Oławskiej zatonąć w Oderce,nieopodal wału, co dało początek legendzie.

Piastowski dąb na „kamiennej polanie stołowej”

Około 8 minut drogi na północ od Ryczyna, na zachód od mostu na Oderce, znajduje się wielka leśna polana, na której do połowy XIX. w. stał olbrzymi dąb, zwany piastowskim. Wokół dębu stały kamienne stoły, przez co polana do dziś nazywana jest „kamienną polaną stołową”. Na owej polanie odbywały się przed bez mała tysiącleciem i później, gdy Ryczynem władali kasztelani (w wieku XII. i XIII.), wiece ludowe i rozprawy sądowe. Później, gdy w Brzegu panowali piastowscy książęta, las ryczyński należał do ich ulubionych terenów łowieckich. Co roku w lecie pod dębem wyprawiano wielkie święto łowieckie. Cech rybaków był obowiązany do przywiezienia książecej pary i jej gości w to miejsce łodziami (Zanim usypano wał odrzański, boczna odnoga Odry – Oderka - odgałęziała się w pobliżu Ryczyna i kamiennej polany na północ – aż do Smortawy pod Bystrzycą Oławską. Oderka istnieje do dziś między Odrą i wałem, za wałem jest co prawda zasypana, lecz w dalszym ciągu „czytelna” w postaci bagnisk.). Po zakończeniu łowów na łące wyprawiano ucztę wśród dęcia w rogi myśliwskie. Ludzie opowiadają, że za każdym razem, kiedy miał umrzeć książę, usychała gałąź dębu.

Pogrzeb samobójcy

W zamierzchłej przeszłości, gdy chłopi pozostawali jeszcze w poddaństwie, w pobliżu bystrzyckiego młynu stał dwór, z którym wiąże się następująca legenda:

Pewnego niedzielnego ranka pan znalazł swego najwierniejszego parobka powieszonego pod dachem. Ponieważ ludzie bali się opętanego przez złe moce trupa samobójcy, na pogrzeb musiał zostać sprowadzony brzeski kat. Zwłoki załadowano na wóz i miano wywieźć na znajdujący się w lesie cmentarz, na którym chowano uwięzionych. Woźnica popędził konie, które jednak mimo największego wysiłku nie mogły ruszyć wozu z miejsca. Żałobnicy byli przekonani, że razem z trupem samobójcy na wóz wsiadły złe moce, przez co konie nie mogą go uciągnąć. Teraz kat musiał odczynić urok i wyprosić nieproszonych gości. Gdy kat wymamrotał po polsku zaklęcie, konie pociągnęły wóz z wielką łatwością.

Stary Górnik (powiat Oława)
Niemy staw żabi

Matka Barwischen, goniec ze Starego Górnika, opowiedziała nadawcy – emerytowanemu nauczycielowi o nazwisku Schicha – następujące podanie:

„W młodości byłam przez trzy lata służącą u młynarza w Kopalinie (koło Nowego Dworu, w pobliżu cynobrowego stawu). Młyński staw zasiedlały niezliczone żaby, które jednak nigdy nie kumkały. Niech mi pan wierzy, profesorze, w ciągu całych trzech lat nie słyszałam, by choć raz wydały jakiś dźwięk. Wcześniej pracował w młynie niezwykły czeladnik, który potrafił pono czynić uroki. Gdy chciał się kiedyś wyspać po ciężkiej robocie, przeszkadzało mu kumkanie żab. Będąc tym rozzłoszczony rozkazał żabom zamilknąć, rzucając na staw bluźniercze zaklęcie. Od tego dnia żaby pozostły nieme, ale i ludzie zaczęli omijać młyn. Coraz mniej chłopów przywoziło ziarno do zmielenia i młynarz w końcu zbiedniał. Nie poszczęściło się i jego następcom, przez co młyn opustoszał i popadł w ruinę. Przed kilkoma laty przebudowano go na cele mieszkalne. Czy teraz żaby zaczęły kumkać, trudno mi powiedzieć.”

Strzelin
Założenie miasta Strzelin

Młoda księżniczka znalazła się w czasie łowów na górze (o niemieckiej nazwie Marienberg – góra Mariacka). Skąd roztaczał się widok na całą okolicę: mając przed sobą dolinę rzeczki Oławy, zaś za sobą wzgórza, zwane dziś strzelińskimi, szeroko otwarła oczy i podniosła wzrok na piękno rozległego bożego świata. Nagle pochwyciła łuk i wystrzeliła strzałę w kierunku rzeczki Oławy ślubując, że w miejscu, w którym spadnie strzała, wybuduje klasztor. Swego ślubu dotrzymała. Strzała spadła w miejscu, gdzie dziś ponad zabudowę wznosi się wieża kościoła katolickiego. Tu księżniczka zbudowała klasztor, a wokół niego stopniowo powstawały dalsze domy.

Skąd pochodzi nazwa Jeziora Królewskiego pod Strzelinem

Przed wieloma, wieloma laty, gdy nie istniał jeszcze Strzelin, do brzegów jeziora, zwanego dziś Królewskim, zbliżał się wspaniały pojazd, ciągniony przez dwa rumaki, których uprząż wykonana była ze szczerego złota i srebra. Na koźle zasiadała sztywna i niema postać woźnicy, lecz poprzez szyby karocy dostrzec można było piękny obraz – na miękich poduszkach siedziała spowita uściskiem młoda królewska para. Z ich oczu wyzierała miłość i zatopieni w swym szczęściu nie baczyli zanadto na to, co działo się na zewnątrz, gdzie pod osłoną ciemności zakradła się zgraja gotowych na wszystko zbójów, sposobiących się do napadu i obrabowania królewskiej pary. Jeden z opryszków wskoczył na kozioł, by osadzić konie, ale te – spłoszone hałasem napadu – poniosły w stronę jeziora i woźnica nie mógł już nad nimi zapanować. Ukochana jeszcze silniej przytuliła się do ukochanego, lecz już nadchodziło nieszczęście. Rozszalałe rumaki nie zatrzymały się przed wodą. Jeszcze jeden przeszywający krzyk i otmęty na zawsze pochłonęły swe ofiary, a bezimienne dotąd jezioro otrzymało swą nazwę.

C.d.n.
0 UP 0 DOWN
 
Brzeski
Brzeski


Dołączył: 05 Wrz 2005

UP 110 / UP 54


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2008-02-24, 17:33   

Drobne uwagi.

Zaginiona wieś
Wieś Wischau leżała między Kolnicą, Jutrzyną, Bąkowem a Gnojną. (Nie wiem skąd to Białogórze, chyba błąd w tłumaczeniu.) A legenda była oparta na prawdzie, dom o nazwie Wuetchehauser jest nawet na starych mapach.

Zabójstwo Franca Szpularza
Kamień istnieje do dziś, jest to krzyż pokutny, a znajduje się między Kopaniem a Wronowem. Dokładniej między Kopaniem a Zawadnem. (Autor tłumaczenia najwyraźniej pomylił Lichtenberg - Kolnicę z Lichten - Zawadno)

Cdn
Ostatnio zmieniony przez Brzeski 2008-02-25, 11:21, w całości zmieniany 1 raz  
0 UP 0 DOWN
 
tadjurek 


Wiek: 73
Dołączył: 14 Paź 2005

UP 117 / UP 4


Skąd: oczywiście z Brzegu

Wysłany: 2008-02-24, 22:01   

Parę uzupełnień o krzyżu pokutnym, którego dotyczy legenda o Franzu Spille - Szpularzu(można go też przedstawiać jako Franka Wrzeciono). W materiałach dotyczących krzyży pokutnych przypisywany jest ten krzyż wsi Zawadno, leżącej pomiędzy Kopaniem a Wronowem. Należy do grupy krzyży trudno dostępnych i z tego powodu rzadko odwiedzanych przez turystów, a zarazem jest jednym z najdalej na wschód wysuniętych krzyży pokutnych i wytycza granicę zwartego zasięgu ich występowania. Jest typu łacińskiego, ma wymiary: 179 cm wysokość, 63 cm rozpiętość ramion, 15 cm grubość; wykonany jest z granitu, ma lekko uszkodzone oba ramiona i nie ma już dzisiaj czytelnych rysów i napisów.
W obecnym powiecie brzeskim mamy jeszcze trochę krzyży pokutnych, że wymienię te w Lewinie Brzeskim, w Małujowicach, Kolnicy, Wierzbniku i Wojsławiu.
Ostatnio zmieniony przez tadjurek 2008-02-24, 22:04, w całości zmieniany 2 razy  
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2008-02-25, 20:06   

Serdecznie dziękuję za poczynione uwagi. Do tłumaczenia rzeczywiście zakradły się błędy, które niniejszym koryguję.

Brzeski napisał/a:
Nie wiem skąd to Białogórze, chyba błąd w tłumaczeniu.


Chodzi oczywiście o Kolnicę (Lichtenberg), Białogórze to miejscowość w powiecie Lubań Śląski, nosząca wcześniej tą samą niemiecką nazwę.

Brzeski napisał/a:
(Autor tłumaczenia najwyraźniej pomylił Lichtenberg - Kolnicę z Lichten - Zawadno).


Tak jest!

Errata

W podaniu „Zaginiona wioska” powinno być:

W miejscu, w którym stykają się granice Bąkowa, Jutrzyny i Kolnicy miała się kiedyś znajdować wioska o (niemieckiej) nazwie Wischau, która prawdopodobnie zniknęła w okresie wojny trzydziestoletniej.

oraz

Swego czasu miała się pono ostać tylko jedna chata, zaś z mieszkańców dwoje dzieci, które mieszkały tam aż do chwili, gdy skończyła się żywność. Miały wtedy opuścić chatę i jedno skierować się w stronę Jutrzyny, a drugie w stronę Kolnicy.

W podaniu „Kolnica - kara boża dla kolnickich rycerzy rabusiów” błędnie podałem nazwę miejscowości. Powinno być:

Zawadno - kara boża dla zawadnowskich rycerzy rabusiów

oraz

Zawadno było ongiś siedzibą Joanitów. Znajdowały się tam zamek rycerski i kościół.

W podaniu „Różyna – Kopanie – Kolnica; Zabójstwo Franca Szpularza” błędnie podałem nazwę miejscowości. Powinno być:

Różyna – Kopanie – Zawadno
Zabójstwo Franca Szpularza

oraz

Mniej więcej w połowie drogi z Kopania do Zawadna biegnie porośnięty po obu stronach zaroślami rów, zwany „pokrzywim jarem”.
Ostatnio zmieniony przez Dziedzic_Pruski 2008-02-25, 20:09, w całości zmieniany 1 raz  
0 UP 0 DOWN
 
Brzeski
Brzeski


Dołączył: 05 Wrz 2005

UP 110 / UP 54


Skąd: Brzeg

Wysłany: 2008-02-26, 16:46   

Kto jest modem w tym dziale? Trzeba by jakoś umożliwić Dziedzicowi robienie korekty! Ja też bym już usunął swoje komentarze skoro już nieaktualne.

Mam jeszcze jedną uwagę do tłumaczenia historii zamczyska joannitów z Zawadna. "Kościelna kałuża" co pewnie przełożyłeś dosłownie chyba powinno się inaczej tłumaczyć. Określenie to dotyczy starorzecza Nysy, które faktycznie wygląda jak fragment koryta rzeki, głębokie, wąskie, o stromych brzegach. Nie wiem jak w niemieckim, ale po polsku to na pewno nie kałuża i nie staw.

I tak w ogóle, to przydałoby się wymyślić kilka polskich nazw na kilka obiektów w okolicy,
które znane są tylko w niemieckich wersjach. :-)
Swoją drogą starorzecze istnieje do dziś i całkiem realne, że Nysa pochłonęła rycerzy rabusiów ;-)

P.S. Wysłałem PW, doszło?
0 UP 0 DOWN
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Zobacz posty nieprzeczytane

Skocz do:  

Tagi tematu: brzeskie, legendy


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template BMan1Blue v 0.6 modified by Nasedo
Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 35
Nasze Serwisy:









Informator Miejski:

  • Katalog Firm w Brzegu