Forum Brzeg on
Regulamin Kalendarz Szukaj Album Rejestracja Zaloguj

MegaExpert

Poprzedni temat :: Następny temat
Brzeskie Legendy
Autor Wiadomość
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2008-02-26, 19:26   

W oryginale Kirchlache - die Lache to właśnie kałuża i to do tego raczej nie za głęboka, w grę wchodziłoby jeszcze określenie sadzawka; lub bajoro - wszystko terminy niezbyt pochlebne. By uniknąć wszelkich wątpliwości będę od tej pory podawał w nawiasach lokalne nazwy niemieckie, a na zakończenie opracuję jeszcze ich zestawienie. Temat nazewnictwa jest interesujący. Na marginesie pragnąłbym napomknąć, że w oryginale w nazwach wielu zbiorników wodnych występuje słowo das Loch/ dół, dziura (n.p. Galgenloch - Staw Szubieniczny), funkcjonujące również w języku polskim w odniesieniu do przepastnych podziemi, zaś w kontekście powiatu brzeskiego także do zbiornika wodnego - Babiego Lochu. Nie wiem jednak, czy jest to nazwa oficjalna, czy raczej zwyczajowa i skąd się wzięła. Być może należałoby podjąć ten wątek w tworzeniu nazewnictwa polskiego, o ile takie jeszcze nie istnieje.

P.S.

Dziękuję bardzo za wiadomość, na którą już odpowiedziałem.
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2008-03-02, 14:46   Paul Fräger "Legendy miasta i powiatu Brzeg"

III. O duchach i strachach

Kaszany dziadek (2. wersja)

Podanie o kaszanym dziadku opowiadane jest jeszcze w wersji odmiennej od przytoczonej uprzednio. Dom Uckoscha w Rynku należał przed około 40 laty do karczmarza o nazwisku Klebert. Jeszcze dziś widoczne jest godło gospody – dwa gołębie - oraz nazwisko dawnego właściciela. Klebert był wątłej postury i nazywano go powszechnie „kaszanym dziadkiem”, gdyż w każdy Wielki Czwartek rozdawał kaszę z prosa biednym chórzystom. Brzeżanie bardzo się temu dziwili, jako że właściciel gospody „pod dwoma gołębiami” był znanym skąpcem. Jednak pewnego razu, gdy w Wielki Czwartek chłopcy z chóru znów zgromadzili się przed jego drzwiami, Klebert wyszedł za próg i przegonił ich z wielkim krzykiem. Już wkrótce miał za to zostać ukarany. Następnej nocy w godzinę duchów gwałtownie otworzyły się drzwi i właściciel kamienicy, ubrany w jakieś narzucone na siebie na prędce rzeczy, wybiegł na rynek, wpadając prosto w ramiona nocnego stóża, który potrzebował bez mała godziny, by skłonić go do powrotu do domu. Gdy następnego dnia stróż przyszedł do Kleberta na wódkę, gospodarz opowiedział mu, że poprzedniej nocy straszyło, gdyż nie nakarmił chórzystów. „Położyłem się do łóżka już koło dziesątej, ale dopiero późno zasnąłem. Zbudził mnie jakiś głuchy pomruk, nasilający się przez głośne bicie dzwonu zegaru na wieży. Nie jestem co prawda zbyt strachliwy, ale od tego, co zobaczyłem, włosy stanęły mi dęba. Wokół mego łóżka, stojącego nie – jak zwykle – pod ścianą, lecz na środku izby, wirowały krzesła, stół i szafa, a jakiś chrapliwy głos wołał: „dlaczego nie nakarmiłeś dzieci?”. Najpierw myślałem, że to sen, ale niebawem miałem się przekonać, że tak nie było. W wielkim strachu próbowałem się skryć pod pierzyną, ale wtedy coś na mnie usiadło, a ja nie śmiałem się odkryć. Tak przetrzymałem w największym przerażeniu z kwadrans, gdy poczułem, jak pod pierzyną przesuwała się jakaś lodowata dłoń. Wyskoczyłem z łóżka i założywszy spodnie i pończochy wybiegłem na ulicę. Słyszałem jeszcze, że za mną coś stacza się po schodach”. Od tego dnia w każdy Wielki Czwartek dzieci dostawały swą kaszę i nigdy w tym domu już nie straszyło.

Strachy w brzeskim młynie

Brzeski młyn zbudowano w latach 50-tych XIX. wieku. Drewniana budowla nie górowała – jak dziś – nad dachami sąsiednich budynków, lecz od strony miasta była zasłonięta przez potężną, wspartą na przyporach bryłę klasztoru – dzisiejszy stary arsenał (czyli kościół minorytów). Pewien stary młynarz opowiadał kiedyś to oto zdarzenie:

„Było to na wiosnę roku (18)55, gdy pewnego dnia koło 4 nad ranem nagle zbudziło mnie docierające z ulicy do mojego spokojnego pokoiku głuche trąbienie, łoskot wozów i skrzekliwe ludzkie głosy. Ubrawszy się na prędce wybiegłem na ulicę. Tam dowiedziałem się, że pali się młyn. Już z daleka widziałem mrowie ludzi, zbierających się przed płonącym budynkiem. Wszyscy w wielkim podnieceniu pokazywali na okno na pierwszym piętrze. Już nigdy nie zapomnę tego, co wtedy zobaczyłem. Na parapecie siedziało - kuląc się - kilkoro, małych dzieci, które bezskutecznie usiłowały uratować się z ognia przez okno, które było zakratowane. W nadziei na znalezienie ratunku dzieci to próbowały wspinać się po kracie, to znów trwożliwie kuliły się w rogu okna. Straż ogniowa również próbowała je ratować, ale schody były już spalone, a kraty zbyt solidne i zbyt mocno osadzone. Tak dzieci w końcu spłonęły żywcem na oczach tłumu i pozostały po nich tylko zwęglone zwłoki. Wzburzenie tłumu zwróciło się przeciw ich matce, która miast dzieci, ratowała pieniądze. Opowiadano, że gdy umarła, jej duch miał się błąkać po młynie w poszukiwaniu dzieci, których śmierci zawiniła. Gdy harcowały i popiskiwały tam szczury i myszy, robotnicy młynarscy mówili, że znów straszy biała dama. Sam nie wierzyłem w te historie, nawet gdy jeden z robotników zapewniał mnie, że nie tylko słyszał, lecz nawet widział ducha. Miało to być koło pierwszej w nocy, gdy koło jego stróżówki przeszła biała postać, ze wzrokiem wbitym w ziemię, mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa. Tak oto owa niewiasta dalej była wśród ludzi jako widziadło. W roku (18)88 młyn spłonął ponownie, czym oczywiście obwiniano białą damę. Przy budowie nowego młyna natrafiono na masowy grób, pochodzący jeszcze z czasów oblężenia Brzegu przez Szwedów. Dopiero, gdy znalezione tam kości pochowano na starym cmentarzu, z młyna zniknęła też biała dama.

Duch z ulicy Pawłowskiej (Dzierżonia)

Złe duchy nie pozostawiały też w spokoju pewnego poczciwego stolarza z ulicy Pawłowskiej (Dzierżonia). Mimo wszelkich przekleństw i złorzeczeń jego narzędzia były każdego ranka pogrzebane pod kupą drewna i wiórów. Wtedy pewien doświadczony człowiek poradził umęczonemu stolarzowi, by w swym warsztacie stale trzymal gotową trumnę z otwartym wiekiem. Stolarz tak zrobił i strachy od razu ustały.

Strachy w kamienicy szewców (Brzeg)

Przy ulicy Małujowickiej (Staromiejskiej) stoi kamienica szewców, którą od samego początku zamieszkują. Pokój tego domu zakłócały dawniej duchy. Na zamkniętym na cztery spusty poddaszu stało nieużywane lóżko. Każdego ranka na podłodze leżała zwleczona pierzyna. Pewnego razu szewski czeladnik chciał poznać tego przyczynę. Następnego ranka pojawił się przy porannej kawie cały połamany i w takim nastroju, jakby wstał z łóżka lewą nogą. Nie wspomniał jednak ni słowem o swych przeżyciach.

Niezwykłe podziemne przejście (Brzeg)

Z brzeskiej wieży ratuszowej miało prowadzić podziemne przejście na kraj miasta. Owym mrocznym przejściem stary proboszcz kościoła św. Jadwigi prowadził kiedyś młode dziewczęta. Nagle przed ich oczami pojawiła się jasno oświetlona komnata, zdająca się być częścią zaczarowanego, podziemnego zamku. Komnata znikła jednak równie nagle, jak nagle się pojawiła. Zwabione tym zjawiskiem dziewczęta chciały wejść do środka, lecz było to niemożliwe, gdyż drogę zagrodziło im jaskrawe światło, które nagle się pojawiło, zmuszając je do zawrócenia.

Szykowna frela w ogrodzie Abrahama

Dawniej na skraju ogrodu Abrahama stał dziś już dawno ścięty dąb. Koło północy nikt nie śmiał tamtędy przechodzić. O jedenastej z ciernistych zarośli powstawała biała dama, którą ludzie nazwali „szykowną frelą” (Schickefreele). Zająwszy miejsce w koronie dębu rozpościerała robioną na drutach pończochę i brała się do pracy. Kłębek wełny leżał na ziemi i biada temu, kto śmiałby go dotknąć. Wraz z wybiciem dwunastej zjawa znikała, nie pozostawiając najmniejszego śladu swej bytności.

Podania o błędnych ognikach w najbliższych okolicach Brzegu

Często zdarzalo się, że błędne ogniki, tańczące na łąkach nieopodal żydowskiego cmentarza, sprowadzały nieświadomych wędrowców do pobliskiego Potoku Kościelnego. Taką przygodę przeżył pewien mistrz bednarski, gdy kiedyś wraz ze swymi uczniami zbierał trzcinę w ogrodzie Abrahama. W drogę powrotną wyruszyli już przy świetle księżyca, lecz zdradliwe ogniki sprowadzały zmęczonych z właściwej drogi. Zanim mistrz odnalazł w końcu zgubioną drogę, już dwa razy zatoczył koło. Innym razem pewien koszykarz zbierał w tym samym miejscu wiklinę na swe kosze. Nagle pojawiła się tuż przy nim postać, która oznajmiła mu osobliwym głosem: „w następną niedzielę nie będziesz już żyć!”. Koszykarz miał rzeczywiście umrzeć po ośmiu dniach.

Strachy w zaułku kuźniczym (Łukowice Brzeskie)

Powyżej świątynki przy śluzie (niem. Schleusentempel - por. Podanie „Skarb w świątynce przy śluzie”) potoki Przyleski (niem. Konradswaldauer Bach) i Pępicki (niem. Kleiner Bach) łączą się w Potok Psarski lub Łukowicki (niem. Hünernbach lub Laugwitzer Bach). Oba potoki opływają bagnisty i porośnięty krzakami teren, który miejscowi nazywają „zaułkiem kuźniczym” (niem. Schmiedewinkel). Nazwę tą tłumaczy ta oto legenda: Wchodząc dawniej na ten teren, nalażało być przygotowanym na to, że złośliwe i niewidzialne duchy mogą godzinami wodzić człowieka za nos. Po długim błądzeniu można było usłyszeć szczęk łańcuchów i uderzenia młota, co pozwalało w końcu mieć nadzieję, że w pobliżu są jacyś ludzie. Idąc za tymi odgłosami błądzący zostawał jednak ponownie wystrychnięty na dudka. Każdy, kto zdołał ostatecznie opuścić ten nawiedzony skrawek ziemi poprzysięgał sobie, że przenigdy tam nie powróci. Ze względu na „działalność” duchów, teren ten nazywano „zaułkiem kuźniczym”.

Przypisy: W rzeczywistości określenie „zaułek kuźniczy” tłumaczyć można tym, że wiejski kowal od zawsze posiadał tam ziemię.

Strachy w czworakach (Łukowice Brzeskie)

Dziewka służebna księdza przed wieloma laty strasznie się pokłóciła ze swym panem. Gdy ten umarł, jego duch mścił się na dziewczynie, wyprawijąc jej różne psoty. Gdy przechodziła jesienią przez spichrz, ze wszystkich stron biły w nią buraki i mogła się tylko ratować uieczką. Również i w swej izbie nie mogła zaznać spokoju. Gdy nadchodziła północ, w ścianie rozlegał się osobliwy syk i pukanie. W garnkach coś tak brzęczało, jakby uwięziony był w nich cały rój much. Jeszcze dziś ma w tym pomieszczeniu straszyć. Opowiadająca tą historię miała sama słyszeć owe odgłosy. Obecny najemca mieszkania twierdzi, że również często je słyszy, lecz nigdy o tym nie mówi.

Legenda o powracającej niebodze (Jankowice Wielkie)

Właściciel największego gospodarstwa w Jankowicach Wielkich miał córkę, która ze zgryzoty z powodu niewierności ukochanego odebrała sobie życie, wieszając się w stodole. Gdy sługa kościelny miał dzwonić na podzwonne, wieża zaczęła się chybotać. Przerażony dzwonnik uciekł z wieży sądząc, że to nieszczęście jest karą za to, że dzwonił samobójczyni. Teraz nikt nie chciał zanieść niebogi do grobu i do pogrzebu trzeba było sprowadzić kata z najbliższego miasta. Od tej pory w zagrodzie straszyło. Nieboga ukazywała się ludziom pod różnymi postaciami, zaś najbardziej nawiedzanymi miejscami były spichlerz i stodoła. Gdy ktoś znalazł się tam w ciemnościach, nieboga ukazywała mu się w nadludzkiej wielkości, spowita w białe szaty. Klaszcząc w ręce zbliżała się do intruza. Inni słyszeli też pono jej upiorny śmiech. Imano się różnych sposobów, by poskromić ducha, który wciąż powracał. Pewnego razu odważny parobek przystąpił do zjawy, by ją złapać, ale ta wymknęła mu się i trzepotała w stodole jako biały gołąb. Wtedy parobek zapytał ją, czego właściwie chce. Duch odpowiedział: „możecie mnie wyzwolić tylko wtedy, jeżeli pochowacie moje zwłoki w miejscu, gdzie stykają się ze sobą trzy granice”. Tak też postąpiono i odtąd nie straszyło już w zagrodzie, lecz przy brodzie (niem. Furt) – małym zagajniku w pobliżu trzech granic. W pobliżu przebiega też droga wiodąca do sąsiedniej miejscowości. Gdy nocą przejeżdżał tam wóz lub jeździec, droga była stale zagrodzona – leżały tam gałęzie lub ciernie, albo stał wielki, jednooki pies.

Legenda o cielęcym lasku (Jankowice Wielkie - Wierzbnik)

Między Jankowicami Wielkimi i Wierzbnikiem leży cielęcy lasek (niem. Kälberbusch), rozcięty przez drogę na dwie części. O pochodzeniu nazwy lasku mówi ta oto legenda: Przechodząc lub przejeżdżając dawnymi czasy prze lasek, można było niekiedy napotkać dwa cielce, przechodzące przez drogę. Wtedy trzeba się było zatrzymać i poczekać, nim znikną po drugiej stronie. Jeden odważny przechodzień pobiegł raz za nimi i jednego zabił. Gdy przyszedł tam następnego ranka, by zobaczyć swą zdobycz, nie znalazł tam jednak cielca, lecz tylko skorupy garnka.

Strachy we franckowym gospodarstwie (Czeska Wieś)

W gospodarstwie Franzkego, resztówce w Czeskiej Wsi, miało już straszyć, gdy było ono jeszcze bogate i kwitnące. Nocny stróż i nocni włóczędzy od dwunastej do pierwszej w nocy wystrzegali się tego miejsca jak ognia. Miało tam straszyć co noc i stróż nie ważył się nawet korzystać ze swej stróżówki, woląc stać na dworze w wiatr, deszcz, śnieg i niepogodę. O północy we franckowej zagrodzie pojawiał się czerwony wół, napawając wszystkich mieszkańców trwogą. Gdy wół znikał, to na stojących w stajni koniach coś tak jeździło, że całe ociekały później potem i tak przebierały kopytami, że aż się sypały skry. Śpiący tam parobkowie chowali się pod pierzynami i zatykali sobie uszy, by nie widzieć i nie słyszeć tego piekielnego straszenia. Skutkiem tych tajemniczych zjawisk nikt nie chciał tam pracować i gospodarz – chcąc nie chcąc - poczuł się zmuszony wykryć ich przyczynę. Uczynił co prawda wiele, by w gospodarstwie już więcej nie straszyło, ale wszelki trud poszedł na marne, aż w końcu przyprowadzono niedźwiedzia, w którym pokładano nadzieję, że nareszcie położy kres nieszczęściu. Niedźwiedzia zamknięto w stajni. W ciągu nocy wyrył w klepisku głęboką na kilka metrów norę, wydobywając na powierzchnię ludzkie szkielety. Przyczynę strachów można więc było przypisać duchom zmarłych, nie mogących zaznać spokoju, leżąc w niepoświęconej ziemi. Wśród kości znaleziono też broń, co pozwoliło przyjąć, że pochodzą z okresu wojen napoleońskich. Gdy kości pochowano na cmentarzu, wszelkie strachy we franckowym gospodarstwie ustały.


Legenda o Kościelnym Kamieniu (Czeska Wieś)

Po wschodniej stronie muru koócielnego w Czeskiej Wsi leży wielki kamień, zwany kamieniem kościelnym (niem. Kurchsteen). W pewne noce o północy wokół kamienia ma chodzić locha w dwunastoma prosiętami. Kto napotka świnię, podążając o tej porze do domu, może się spodziewać, że już wkrótce uśmiechnie się doń szczęście.
Po południowej stronie muru stoi dom gminny, w którym mieszkał niegdyś niejaki Lommel. Pewnej nocy, słysząc hałasy, dobiegające po północy z cmentarza, ubrał się i wyszedł, by zobaczyć, co się tam dzieje. Gdy otworzył furtkę w murze, wybiegła z niej potężna świnia i wpadając mu wprost między nogi, poniosła go spory kawałek. Zupełnie wyczerpanego i pół żywego ze strachu odnalazł w końcu nocny stróż i zaprowadził do domu.

Zakład o śmierć (Czeska Wieś)

Na przykościelnym cmentarzu straszy – mówią starzy ludzie w Czeskiej Wsi – i nie można na to nic poradzić. Mają chyba na myśli tą oto historię:

Pewien chłop twierdził kiedyś w rozmowie z drugim, że ten nie odważy się pójść o północy na przykościelny cmentarz i wbić tam w ziemię pal. Drugi - nie chcąc uchodzić za tchórza -twierdził oczywiście coś wręcz przeciwnego i tak doszło do zawarcia zakładu. Gdy nadeszła wyznaczona noc, krótko przed północą do cmentarza podeszło kilku mężczyn, a wśród nich i nieustraszony śmiałek. Pora była zimowa i dla ochrony przed zimnem ubrany był w długi kożuch, sięgający kostek. Pod pachą niósł pal i ciężką siekierę. Już pod bramą towarzysze śmiałka jeszcze raz próbowali go odwieść od powziętego zamiaru i skłonić do uznania zakładu za przegrany. Śmiałek pozostał jednak niewzruszony i zdecydowanie przekroczył bramę cmentarza, podczas gdy pozostali, przepełnieni zgrozą, odeszli do domów, nie chcąc mieć udziału w występku swego towarzysza przeciw światowi zmarłych. Śmiałek wszedł między groby, by czekać nadejścia godziny duchów. Gdy z kościelnej wieży głucho wybiła dwunasta, a echo spiżowych tonów powoli milkło w oddali, zabrał się do dzieła, lękliwie rozglądając wkoło, gdyż miejsce i pora były cokolwiek niesamowite. W jego wyobaźni zaczęły się już pojawiać różne majaki, a na czoło wystąpił zimny pot. Nie mógł się też oprzeć pełzającemu uczuciu strachu. Zmęczony wbijaniem pala w zmarzniętą ziemię silnymi uderzeniami siekiery, przerwawszy na chwilę pracę, spojrzał strachliwie na kościelną wieżę. Lecz co to – z wieży zstępowała ku niemu powoli śmierć z kosą. Strach odebrał mu oddech, a jego pierś unosiła się tylko i opadała, wydając chrapliwe dźwięki. Chcąc przezwyciężyć opanowującą go trwogę, jął znów wbijać pal, ale skrzypienie śniegu sparawiło, że poczuł za sobą obecność kostuchy. Trzęsąc się ze strachu nie śmiał się obejrzeć za siebie. Jeszcze tylko kilka uderzeń dzieliło go od skończenia pracy i opuszczenia tego upiornego miejsca. Gdy po ostatnim uderzeniu wyprostował się, by w końcu stąd odejść, nie mógł się jednak - ku swemu wielkiemu przerażeniu - ruszyć z miejsca. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak frywolnego występku się dopuścił. Chciał krzyczeć, ale nie mógł wydobyć z gardła żadnego dźwięku. Czując, jak koścista dłoń śmierci zaciska mu się na grdyce, padł martwy na ziemię. Następnego ranka towarzysze z poprzedniej nocy poszli - nie bez obaw - na cmentarz, by przekonać się, czy śmiałek wygrał zakład. Znaleźli go martwego między grobami i gdy chcieli stamtąd zabrać dostrzegli, że pal przebił rąbek długiego kożucha, nie pozwalając na ucieczkę. Nie mogąc dostrzec tego w ciemnościach i w śmiertelnym strachu, śmiałek zapłacił życiem za swą lekkomyślność.

Przypisy: Podanie, opierające się zapewne na rzeczywistym zdarzeniu, staje się legendą jedynie dzięki ludowej interpretacji pojedynczych wątków.Warto zwrócić uwagę na przedstawienie psychologicznych aspektów śmierci głównego bohatera.


Bosy (Pogorzela)

Jak w wielu innych wioskach, również w Pogorzeli jakiś zły duch uprawiał swój proceder. Zakradając się cicho o północy straszył ludzi wielkim hałasem i znikał równie cicho, jak się pojawiał. Dlatego też ludzie nazywali go „bosym” i bardzo się go bali. Tylko jeden chłop twierdził: „bosy to oszustwo, nie wierzę w te historie”. Pewna stara niewiasta przepowiedziała mu, że duch straszliwie się na nim zemści, ale ten tylko ją wyśmiał. Tak więc udał się wieczorem spokojnie na spoczynek, nie myśląc o złej przepowiedni. Zbudzony o północy przez jakieś hałasy u drzwi, szybko się ubrał i przeszukał dom i zagrodę, nikogo jednak nie znajdując. Gdy chciał się znów położyć i przystąpił jeszcze do okna zauważył, jak jakaś wielka postać skradała się cicho przez podwórze i w końcu znikła. Był to bosy. Od tej pory chłop już nigdy nie ważył się wyśmiewać ducha.

Biała dama w pogorzelskim kościele

W pogorzelskim kościele wisi portret baronowej von Pannwitz, której ród przed wieloma laty rezydował w olszaneckim zamku. Ów portret dał początek legendzie. Idącym wieczorem do kościoła mieszkańcom wioski regularnie ukazywała się spowita w białe szaty żona pana na zamku, napędzając im za każdym razem wielkiego strachu. Nikt nie śmiał się do niej zbliżyć. W końcu pogorzelski pastor przezwyciężył strach i zapytał zjawę, co oznacza jej pojawianie się. Biała dama odpowiedziała, że nie zazna spokoju, dopóki jej portret nie będzie wisiał na balustradzie chóru. Gdy po długim radzeniu w końcu zawieszono portret, biała dama nie pojawiła się już nigdy w kościele.

Płomienny (Osiek Grodkowski, powiat Grodków)

Płomienny nawiedzał często ludzi, by wynagradzać im dobre uczynki. Pewnego muzykanta z Osieka, znanego ze swej dobroduszności, płomienny odprowadzał zawsze do domu, gdy ten grał do tańca w innych wioskach. Gdy szedł w poświacie płomiennego, nie mogło mu się w drodze nic stać.

Strachy w Gierszowicach

W niektórych domach w Gierszowicach straszy. Wtedy w godzinie duchów – między dwunastą i pierwszą w nocy - nagle zaczyna stukać młockarnia i słychać jakiś głuchy pomruk. Gdy ktoś umiera, to czuwający przy zmarłym słyszy hałasy. Wokół starego muru cmentarnego w godzinie duchów krąży białe widziadło. O tej godzinie na schodach przed budynkiem szkoły, naprzeciw cmentarza, siedzi pies i wyje. Gdy pewien nieżyjący już gospodarz szedł kiedyś sam o dwunastej w nocy do domu, od kościoła towarzyszył mu czarny pies z białymi uszami, usiłując mu stale przeszkodzić w przejściu przez mostek na potoku, wiodącym do jego gospodarstwa.

Pastor z Gierszowic, który nie mógł zaznać spokoju

Jeden z gierszowickich pastorów, który przed nabożeństwem miał się zastrzelić w zakrystii, został pochowany na tamtejszym cmentarzu. Pewnego dnia duch pastora ukazał się chłopom, pracującym w polu u styku granic Gierszowic, Krzyżowic i Olszanki (według innej wersji przy skrzyżowaniu dróg prowadzących do Janowa, Strzelnik i Gierszowic). Pojawiająca się tam często zjawa niepokoiła ludzi, aż kości pastora w końcu wykopano i powtórnie pochowano na styku granic. Od tego czasu zmarły i gmina zaznają spokoju – z pewnością dlatego, iż w ten sposób spełniono wolę pastora. Gdy gierszowickie gospodynie wyrabiały masło i to nie chciało się udać, sądziły że winny jest temu urok. Wtedy szły na grób pastora i tam pracowały dalej. Nie wolno im się jednak było przy tym odzywać.

Biała zjawa z Janowa i nocny stróż

Gdy pewnego razu janowski nocny stróż wychodził na służbę, usłyszał we wsi jakieś hałasy. Idąc w kierunku miejsca, skąd dochodziły, znalazł straszliwie zabrudzony fartuch. Ponieważ fartuch był poza tym jeszcze dobry, zabrał go ze sobą, by jego żona mogła go wyprać i później używać. Po następnym praniu żona stróża rozwiesiła je wraz z fartuchem w podwórzu, a po wyschnięciu schowała do szafy. Jakże wielkie było jednak jej zdziwienie, gdy następnego ranka szafa była pusta. Wyruszywszy zrazu na poszukiwania, znalazła w końcu po długiej wędrówce całą bieliznę i fartuch w pobliskim, zamulonym rowie. Po drugim, starannym praniu umieściła je znów w szafie, ale jeszcze dwa razy cała bielizna znikała i odnajdowała się w rowie. Stróż i jego żona chcieli dojść tego przyczyny. W tym celu stróż stanął następnej nocy w towarzystwie jeszcze jednego człowieka i pod bronią u rowu. O dwunastej pojawiła się biała zjawa, niosąc cały stos bielizny, który wrzuciła do rowu. Obaj mężczyźni chcieli strzelać do zjawy, ale ta zbliżyła się ku nim, mrucząc jakieś mroczne groźby, przez co nie ważyli się oni ze strachu poruszyć, a zjawa nagle znikła. Stróż był teraz ciekawy, jak zjawa, którą widział na własne oczy, mogła się dostać do jego zamkniętego domu. Następnej nocy zamknął przeto dokładnie dom i zabrał klucz, poczym zasadził się w podwórzu. O północy zjawa rzeczywiście znów się pojawiła, otworzyła drzwi własnym kluczem i znikła we wnętrzu domu.

Strachy w kaplicy pod Łosiowem

Gdy jednej nocy pewien łosiowski chłop wracał w godzinę duchów z Brzegu, nagle na drodze pojawiły się jakieś białe postaci. Konie stanęły dęba i nie chciały iść dalej. Gdy z największym trudem udało mu się w końcu dotrzeć w pobliże kaplicy, duchy znikły. Konie zaraz ruszyły z tego miejsca i najszybszym truchtem dotarły do domu, ociekając całe potem. Po tym zdarzeniu w pobliżu kaplicy wykopano ludzkie kości, w których domyślano się przyczyny straszenia. Ludzie opowiadają, że jeszcze dziś duchy pojawiają się każdej nocy w godzinę duchów, stając w drodze przechodniom.

Ognisty snop (Buszyce)

W celu odstraszenia złodziei zboża, starzy buszyccy chłopi opowiadali tą oto legendę: Pewna starsza niewiasta wyszła w letnią noc w pole, by kraść zboże. Zebrawszy szybko sporą wiązkę podążyła do domu, ale przez całą drogę gonił ją ognisty snop. Gdy była już u drzwi swego domu, nie mogła ich otworzyć - zamek zdawał się być zaczarowany. Dopiero, gdy odniosła skradzione zboże na pole, ognisty snop od niej odstąpił.

Strachy w folwarku klasztornym w Obórkach

Odkąd klasztor w Obórkach zniszczyli rycerze rabusie i na jego miejscu powstał wielki folwark, działy się tam dziwne rzeczy, które przypisywano błąkającym się duchom mnichów. Jeden z nich miał się zamienić w wielkiego czarnego psa. Gdy – jak jest to jeszcze dziś w zwyczaju – po fajrancie parobkowie podchodzą pod okna dziewek, by z nimi swobodnie poplotkować, zawsze pojawiał się czarny pies. Kładł się w pobliżu parobków, spoglądał na nich i znikał za stodołą, gdy wybijała dwunasta. Inny mnich miał się zamienić w białego cielca, błąkającego się w podwórzu albo na drodze, gdy tylko zapadała ciemność. Cielec prześladował każdego, kto tylko przechodził wokół folwarku aż do momentu, gdy stamtąd odchodził. W folwarcznym spichlerzu miał straszyć czarny duch. Gdy pewnego razu późną godziną weszła tam dziewka po otręby, ukazał się jej. Przerażona dziewczyna porzuciła kosz i wybiegła ku wyjściu. Innej dziewce czarny ukazał się tam również, ale dziewczyna była odważna i podeszła bliżej, by go sobie lepiej obejrzeć. Wtedy czarny natychmiast zniknął i od tej pory nikt go już więcej nie widział.

Strachy u kuźniczego stawu (Czepielowice)

Szosa z Kościerzyc do Czepielowic tworzy mniej więcej w połowie drogi ostry zakręt. Na wschód od tego zakrętu leży staw, który miejscowi nazywają stawem kuźniczym (niem. Schmiedeloch). Gdy idzie się tamtędy ze starymi ludźmi z okolicy, jeszcze dziś mówią nie bez pewnej trwogi „tutaj straszy!”. Te przesądy zasadzają się na tej oto legendzie:

Pewnemu poczciwemu i pracowitemu chłopu kiedyś tak dopiekła jego swarliwa, kłamliwa i leniwa żona, że postanowił ją utopić. Gdy pewnej wichrowej, jesiennej nocy powracali z miasta, znów się kłócąc, zamiar swój wypełnił, wrzuciwszy babę do kuźniczego stawu. Chłop odszedł później z tej okolicy i nikt go tu już więcej nie widział, ale jego zła żona nie zaznała po śmierci spokoju. Wichrowymi nocami jej duch powstawał ze stawu i niejednemu samotnemu wędrowcy, czy furmanowi, napędzał porządnego strachu swym przeciągłym wyciem.

Ognisty skrzat (Czepielowice)

Ognistego skrzata widywano dawniej w różnych miejscach w okolicach Czepielowic. Ludzie opowiadają, że niejaki Deutsch widywał go codziennie, przechodząc przed podwórze do znajdującej się po drugiej stronie stajni. Jak mówią jego jeszcze dziś żyjące prawnuki, Deutsch miał widywać skrzata po zachodniej stronie swych pól. Ognisty skrzat miał być wielkości snopka i wesoło pląsać wśród pól.

Skarb u morowego krzyża (Mikowice koło Borucic)

Na zachód od Mikowic stoi morowy krzyż, a nieopodal znajduje się masowy grób ofiar zarazy. Ma tam się też znajdować miedziana trumna, a w niej przybory ze srebra i złota. Niektórymi nocami nad tym miejscem tańczy błędny ognik, ale za dnia nie sposób je odnaleźć. Ponadto trumna ma się każdego roku pogrążać o siedem łokci głębiej w ziemi, tak że nikt nie może żywić nadziei na jej wydobycie.

Strachy na grobach cholerycznych koło Wójcic

Na północnym krańcu powiatu brzeskiego leżą wśród lasów Wójcice. Lasy wójcickie są szeroko znane dzięki swym bogatym zasobom zwierzyny. Przed wieloma laty sparawował tu swój urząd leśniczy Jung, człowiek zacny i uczciwy. Jung opowiadał kiedyś miejscowemu nauczycielowi, że w wójcickich lasach straszy. „Gdy pewnego jesiennego dnia stałem późnym wieczorem na ambonie” – rozpoczął swe opowiadanie – „usłyszałem nagle głośny krzyk. Z początku myślałem, że to pewnie znowu kłusownicy chcą mnie wystrychnąć na dudka i nie zwracałem na to uwagi. Gdy jednak krzyki i nawoływania stawały się coraz głośniejsze, odwróciłem się i zobaczyłem, jak ku grobom cholerycznym podążały przezroczyste postacie i tam tańczyły. Najpierw nie śmiałem się ruszyć z miejsca, następnie usiłowałem nadaremnie przepłoszyć je wołaniem i dopiero kiedy zacząłem do nich strzelać, stopniowo zniknęły w lesie”. Nauczyciel odwiedzał później groby choleryczne jeszcze wiele razy – sam, lub w towarzystwie leśniczego, ale nigdy nie widział tam duchów. O wiele później pewien stary drwal opowiedział mu, że duchy zmarłych na cholerę w roku 1866, których pochowano na leśnej polanie, pojawiają się na powierzchni ziemi tylko w niektóre dni, których nikt nie zna. Przez taniec i krzyki chcą skłonić ludzi, by pogrzebać ich w poświęconej ziemi.

Biała dama (Błota)

W pobliżu szkoły w Błotach leży mały staw, zwany nauczycielskim (niem. Schulmesiterloch). Ma tu o północy straszyć duch starej kobiety w białych szatach. Ludzie opowiadają o niej tą oto historię: Pewnego razu o północy koło stawu przechodziła gospodyni, której nagle ukazała się biała zjawa. Z wielkim krzykiem i w takimż pośpiechu gospodyni pobiegła miedzą w stronę domów, a zjawa za nią. Pogoń ustała dopiero koło szopy kolonisty Lontkego. Tu miało się znajdować miejsce, w którym zjawa wieszała pranie i w którym widzieli ją też inni.

C.d.n.
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2008-03-08, 12:43   

IV. Podania o diable i czarownicach

Diabeł i parobkowie (Kościerzyce)

Czterej parobkowie gospodarza z Kościerzyc grali pewnego wieczoru w stajni w karty. Wtem zastukało do drzwi i do środka wszedł wykwintnie ubrany jegomość. Usiadłszy za stołem zapytał, czy może się przyłączyć do gry. Parobkowie chętnie na to przystali i już wkrótce bez reszty opanował ich demon gry. Patrzyli chciwymi oczyma na piętrzące się na stole pieniądze i zdawało się, że szczęście uśmiecha się tylko do nich – obcy wciąż przegrywał. Wtedy jednemu z parabków spadła karta pod stół i gdy się po nią schylił zobaczył, że nogi obcego są postaci końskich kopyt. Rozpoznawszy, że grają z diabłem, zaczęły mu się trząść kolana. Wymówiwszy się nagłą słabością pobiegł szybko do dzwonnika. Opowiedziawszy mu całą historię poprosił, by ten zadzwonił po upływie pół godziny, poczym powrócił do stajni. Gdy nagle zaczął bić dzwon diabeł struchlał, rzucił karty na stół i zawołał: „Wasze szczęście, inaczej bym was zabrał”. Z tymi słowy rozpostarł swe kopyta w skrzydła i poszybował precz.

Borucice – miejsce, gdzie tańczą czarownice

W lesie pod Borucicami znajduje się miejsce, gdzie tańczą czarownice. Jest nim stromy, wysoki na dwa metry pagórek. Jego wierzchołek jest płasko-wklęsły i nieporośnięty żadną roślinnością. Wygląda na to, że owo zagłębienie powstało przez tańczenie. Czarownice nie tańczą tu jednak osobliwie w noc Walpurgii (na 1. maja), lecz w noc noworoczną.

Diabelski kamień (Bystrzyca Oławska)

Przy drodze z Oławy do Namysłowa, niedaleko Bystrzycy Oławskiej, leży potężny głaz, o objętości około 4 metrów sześciennych, a na nim widoczny jest odcisk w kształcie podkowy. Legenda mówi, że pewnej burzliwej nocy miał tędy jechać diabeł, a jego koń - skacząc przez rów - miał odcisnąć podkowę na kamieniu. Pewnego razu oławscy huzarzy (w Oławie stacjonował 1. śląski pułk huzarów Nr. 4 von Schill, zwanych też - od koloru mundurów -brązowymi huzarami) przeprowadzając manewry w bystrzyckim lesie odnaleźli głaz i chcieli go wysadzić w powietrze. Gdy wszystko było już przygotowane i wystarczyło podpalić lont, usłyszano nagle szept „pst, nie rusz!”. Tak nie doszło do odpalenia. Ludzie opowiadają, że diabeł ukrył pod kamieniem skarb, którego strzeże i że każdy, kto siedem razy okrąży głaz, postrada głowę. Opowiadający to zadał sobie jako chłopiec największy trud, by postradać głowę, obiegając kamień nie tylko siedem razy, lecz nawet czternaście. Jego głowa wciąż jednak tkwi na zwykłym miejscu.

Parobek Schörner i czarownica z Obórek (Czeska Wieś, Obórki)

W majątku Langer-Schmidta w Czeskiej Wsi służył kiedyś parobek o nazwisku Schörner. Na weselu w Obórkach poznał on kobietę, która zauroczyła go, dosypując do kawy jakiegoś proszku. Wskutek tych czarów parobek musiał kilka razy w tygodniu do niej przybywać. Każdego razu, gdy nadchodziła pora odwiedzin w Obórkach, w nocy pojawiał się kozioł, wzywał do dosiadania i niósł go jak wiatr do Obórek. Przeskakując przez rowy, czy wały, kozioł wołał tylko „trzymaj się mocno!” i galopował dalej. Te nocne eskapady zaczęły Schörnerowi bardzo doskwierać i kiedyś opowiedział o tym innym paraobkom, lecz ci – nie chcąc wierzyć w te historie – tylko go wyśmiali. Poprosił ich więc, by sami przekonali się o prawdziwości jego opowiadania. Potrafił przewidzieć noc, w którą przybędzie poń kozioł i gdy owa noc nadeszła, wszyscy parobkowie zebrali się wokół niego, by go chronić. Nagle wpadł kozioł, przemknął jak diabeł między nimi i znów poniósł Schörnera na grzbiecie, a temu nie pozostało nic innego, jak tylko pogalopować i nikt nie mógł mu pomóc.
Schörner miał też brata w Brzegu, któremu kiedyś również opowiedział swe nieszczęście. Opowiadanie przypadkowo usłyszał oficer, u którego brat Schörnera był ordynansem. Wypytawszy ordynansa o wszystkie szczegóły, gdy Schörner już poszedł, oficer zastanowił się i stwierdził, że biedakowi będzie chyba można pomóc i na koniec wręczył ordynansowi proszek, który jego brat powinien wsypać babie do kawy, gdy ten znów będzie w Obórkach. Gdy wsypie już proszek, powinien wyjść na chwilę i udawać, że zaraz wróci – zostawiając dla pozoru swą czapkę i zaraz biec, co sił w nogach, w stronę domu. W drodze nie wolno mu się oglądać za siebie aż do granicy Czeskiej Wsi, gdyż babsztyl będzie go gonić i gdyby miał się odwrócić, zapłaci za to życiem. Ordynans wyklarował wszystko dokładnie swemu bratu i wręczył mu proszek, gdy go znów odwiedzał, zaś Schörner wypróbował go zaraz przy następnych odwiedzinach. Podczas swej bytności u babsztyla wsypał w chwili nieuwagi proszek do kawy i oddalił się na chwilę, zapewniając, że zaraz wróci, pozostawiając również czapkę. Jednak gdy był już na dworze, zaczął biec przez pola – co sił w nogach – w stronę Czeskiej Wsi. W drodze słyszał, że rzeczywiście gonił go babsztyl na koźle, jednak wytrzymując swój śmiertelny strach, zdołał nie oglądać się za siebie. Osiągając nareszcie Czeską Wieś usłyszał głos babsztyla: „gdybyś się odwrócił, to ukręciłabym ci łeb” i tym samym został w końcu uwolniony od plagi.

Diabelska kręgielnia na Gromniku

Za gospodą na Gromniku (niem. Rummelsberg) zbocze góry stromo opada. Pozbawiony drzewostanu, pokryty jedynie porozrzucanymi głazami i poprzecinany 7 wąwozami odcinek zbocza nazywany jest „diabelską kręgielnią”. Nazwę tą tłumaczy ta oto legenda:

W zamierzchłej przeszłości na Gromniku stał zamek Gromnik – siedziba starego i mocarnego rodu rycerskiego. Ulubioną rozrywką jednego z gromnickich rycerzy była gra w kręgle. Tą pasją postanowił posłużyć się diabeł, by zdobyć duszę mążnego rycerza.
Pewnego dnia pojawił się przed panem na Gromniku pod postacią rycerza i wyzwał go do gry w kręgle o wszystko. Gromnicki rycerz, który wkrótce zmiarkował, z kim miał do czynienienia, lecz nie bał się piekła, ni diabła, przystał na to. Gdy obaj potwierdzili zakład uściskiem dłoni, rycerz polecił swym sługom ustawić cały swój majątek, spakowany w worki, u wejścia kręgielni, gdzie i diabeł postawił kilka worków z pieniędzmi. Diabeł rozpoczął grę – pochwyciwszy swymi zakutymi w pancerną rękawicę szponami jeden z leżących nieopodal bloków skalnych i cisnął nim z całej siły wzdłuż toru. Blok potoczył się z łoskotem ze zbocza i osiągnął swój cel, obalając siedem skał, służących za kręgle. Diabeł wysłuchał z wyszczerzonymi zębami wyniku swego rzutu i widział się już w roli zwycięzcy. Ale cieszył się za wcześnie. Również rycerz pochwycił blok skalny i cisnął nim z jeszcze większą siłą. „Wszystkie dziewięć!” – zabrzmiał radosny okrzyk rycerskich sług. Śmiejąca się jeszcze twarz diabła zastygła teraz w szpetnym grymasie, a on sam szybko się odwrócił, by ratować jeszcze coś ze swej stawki, ale stał tam już rycerz z mieczem w ręku. Gdy diabeł dostrzegł, że nie ma już co ratować, przez jego usta przemknęło tylko przekleństwo, poczym zniknął. Ubawiony rycerz zacierał dłonie i kazał zanieść swą zdobycz do zamku pewny, że przed diabełem będzie już miał spokój. Miejsce zaś, w którym rozegrała się ta hisrtoria, nazywano odtąd „diabelską kręgielnią”.

V. Legendy o nocnych łowcach

Legenda o nocnych łowcach z Czeskiej Wsi

Przed najazdem Tatarów na Śląsk mieszkańcy Czeskiej Wsi mieli zobaczyć o północy, gdy wyszli za próg swych domostw, jak po firmanencie pomykał jeździec bez głowy na smoliście czarnym psie. Towarzyszyła mu sfora psów, a z ich pysków zionął ogień i sypały się skry.

Legenda o nocnych łowcach opowiadana w Jankowicach Wielkich

Dawnymi czasy wichrowymi nocami o północy przybywał zawsze nocny łowca. Nadciągał w chmurach z wielkim hałasem i czasami można też było słyszeć sczczekanie jego psiarni. W taką niepogodną noc łowca ukazał się pewnemu odważnemu człowiekowi, który doń zawołał: „upolujcie mi coś!”. Po krótkiej chwili nocny łowca powrócił i zanim ów człowiek zrozumiał, co się dzieje, leżała przed nim ćwierć konia, który był już zakopany. Lecz gdy wędrowca rozpoznał, co przed nim leżało, zawołał: „A gdzie sól? Bez soli nie sposób jeść mięsa!”. Wtedy nasiliło się wycie i zawodzenie, aż nagle wszystko ucichło, a mięso zniknęło.

Jeździec bez głowy (Łosiów i okolice)

Panem na łosiowskim dominium był w okresie po wojnie trzydziestoletniej von Fischerbach. Należała doń ziemia, znajdująca się dziś w posiadaniu rodziny Moll, tzn. dobra Łosiów, Janów, Leśniczówka i Zawadno. Pan von Fischerbach był dla swych ludzi prawdziwym tyranem. Nie utrzymując żadnych stosunków ze swymi sąsiadami, wiódł żywot dziki i awanturniczy. Nie pokazując się za dnia, galopował nocami po całej okolicy na dzikich koniach i z siedmioma złymi psami. Jego droga wiodła stale do kaplicy, leżącej między Łosiowem i Strzelnikami. Gdy zmówił tam pacierz, jechał dalej w stronę Zwanowic, ku wzgórzom porośniętym drzewami. Każdego, kto się doń zbliżał, szczuł natychmiast swymi psami. Pewnego ranka znaleziono go martwego na drodze, z głową oddzieloną od tułowia. Ludzie zaczęli wtedy opowiadać, że Fischerbach straszy. Na drodze, którą galopował za życa, widywano jeźdźca bez głowy ze sforą siedmiu ognistych psów. Mieszkańcy Leśniczówki opowiadają, że w noc świętojańską między dwunastą a pierwszą ogniste psy von Fischerbacha rzucają się na ludzi. Tej nocy można go też pono w pewnych miejscach zaklinać. W łosiowskim dominium ma się też jeszcze znajdować uprząż, używana ongiś przez legendarnego, dzikiego jeźdźca. Ludzie wierzą, że konie, którym założyć tą uprząż, staną się równie dzikie, jak te jeźdźca bez głowy.

Przypisy: W Różynie opowiadają, że Fischerbach unosi się w powietrzu na ognistym cielcu, wśród szczekającej psiej sfory, zaś w Zawadnie - ku postrachowi koniuchów – pod koniami. Próby wyjaśnienia fenomenu jeźdźca bez głowy podejmowane są również w przypadku innych mitów i legend. Według wierzeń ludowych jeździec bez głowy symbolizuje złoczyńcę, zasługującego na karę śmierci, któremu udało się jej jednak uniknąć. Te wierzenia można również wyjaśnić na podstawie prastarych, pogańskich zwyczajów pogrzebowych.

C.d.n.
0 UP 0 DOWN
 
Dziedzic_Pruski 



Wiek: 63
Dołączył: 19 Lut 2007

UP 4808 / UP 7271



Wysłany: 2008-03-23, 22:33   Paul Fräger - "Legendy miasta i powiatu Brzeg "

VI. Duchy ziemne i wodne, demony zwierzęce, dusiołki i zmory

Legendy Góry Molestowickiej

Gnomy z Góry Molestowickiej

W wioskach położonych wokół Góry Molestowickiej (niem. Mullwitzberg, w powiecie Nimodlin) do dziś zachował się przekaz legendy o gnomach (w oryginale Fänskedinger lub Fänskeweibchen, gnomy są tu rodzaju żeńskiego) w formie pieśni ludowej, którą dzieci chętnie śpiewały podczas swych wędrówek.

Molestowicka góra, Molestowicka góra
długi ma grzbiet.
Gdy na niej stać
cały stąd widać świat.
Molestowicka góra, Molestowicka góra
długi ma grzbiet.

Głowa w górze, głowa w górze,
i nos ma zadarty,
a gdy złamie grubą girę,
to se go rozbije.
Głowa w górze, głowa w górze,
i nos ma zadarty.

A w samym środku, a w samym środku
jest gnomów dom.
Raz złych, i dobrych raz,
dziwny ich jest świat.
A w samym środku, a w samym środku
jest gnomów dom.

W świele księżyca, w świele księżyca
na góry szczycie.
Taniec tańczą duchów
w blasku świateł i ogników.
W świele księżyca, w świele księżyca
na góry szczycie.

Gnomy, gnomy
skarb strzegą ogromny.
Na stole wielkim, szczerozłotym
Mieni się i skrzy.
Gnomy, gnomy
skarb strzegą ogromny.

Dół bym wykopał, dół bym wykopał
aż do góry środka.
Gdyby tylko tak twardą nie była
I łamać kamieni nie byłoby trza.
Dół bym kopał, dół bym kopał
aż do góry środka.

Więc tam pójdźmy, więc tam pójdźmy
i z młotami i dłutami.
I będziemy mocno walić,
aż się skała wnet obali.
Więc tam pójdźmy, więc tam pójdźmy
i z młotami i dłutami.

A gdy skarb tam będzie, a gdy skarb tam będzie,
wielkim stanę się cesarzem
I od stołu jedną nogę
za cesarstwo posiąść mogę.
A gdy skarb tam będzie, a gdy skarb tam będzie,
wielkim stanę się cesarzem.

Przypisy: Góra Molestowicka leży w powiecie niemodlińskim, w pobliżu miejscowości Molestowice, Szydłowiec Śląski, Rutki i Radoszowice. Wzgórze stromo opada ku Nysie Kłodzkiej, w kierunku zachodnim. Opowieści o gnomach są jednak szeroko rozpowszechnione w południowowschodniej części powiatu brzeskiego, szczególnie w okolicach Lewina. Te bajkowe postaci pojawiają się pod różnymi nazwami również w innych regionach Śląska (...).

Gnomy i Franc Szpularz

W Górze Molestowickiej (niem. Mullwitzberg) w dawnych czasach w złotym pałacu mieszkały gnomy. W całej okolicy ludzie opowiadają o nich najosobliwsze historie.

Kiedyś – nie po dobroci - zawarł z nimi znajomość Franc Szpularz – handlarz szpulami, używanymi do przędzenia. Oprócz tego handlował wszystkim, czego ludzie potrzebowali. Co roku w porze kiermaszu przybywał ze swym wielkim koszem na plecach i zatrzymywał się zawsze u młodego gospodarza Fryderyka w Molestowicach. Pewnego późnego wieczoru, wśród mgły i wichru, Szpularz szedł znów wzdłuż zbocza góry z Gracz do Molestowic. Ponieważ bardzo ciążył mu kosz, wypełniony głównie zabawkami, przysiadł na chwilę na kamieniu, by nieco wypocząć. W tym momencie szalejący wicher zerwał mu kosz z pleców i wypadły zeń zabawki. Gdy znów je pozbierał zauważył, że brakowało jednej bardzo drogiej lalki. Z oddali nadlatywał chichot z wnętrza góry, a do tego szuranie i drapanie, jakby ktoś wydrapywał ciasto z formy. Franc powiedział sam do siebie „chyba piekli tu chleb, żeby tak dostać świeżą pajdę na kolację!”. I wtem pojawiła przed nim karliczka o czerwonymi, płomiennych oczach i na krzywych nóżkach. Wyciągając ku niemu rękę z pajdą chleba rzekła: „chciałeś pajdę, to ją bierz, a mnie daj za to laleczkę”. Przestraszony Szpularz, który poczuł, jak dreszcz grozy przeszedł mu po plecach, chciał jak najszybciej uciekać. Wtedy karliczka wskoczyła mu między nogi i trzymała siłą, tak że nie mógł się ruszyć z miejsca, gdy przykucało z dwadzieścia kolejnych karzełków i wszystkie chciały „ładną laleczkę”. Franc opędzał się od nich swym kosturem, ale trafiwszy w kamień połamał go. I już kilka gnomów siedziało na jego do połowy opróżnionym koszu, wyciągając laleczki i wkładając z powrotem pajdy chleba. Jeden z nich, z niezmiernie wielką głową, patrząc nań i wyszczerzywszy przy tym zęby zawołał zrzędliwie: „żebyś tylko zjadł ten chleb sam, bo inaczej już nigdy żadnego nie dostaniesz!”. Frac Szpularz pochwycił swój kosz i pobiegł – co sił w nogach – do Molestowic. Tu, gdy przybywszy bez dechu do swego gospodarza, nieco już odpoczął i opowiedział, co mu się przydarzyło, radzono, czy powinien zjeść przyniesiony chleb. Pobożna żona gospodarza – Christel – odradzała, zaś gospodarz wpadł na pomysł, by najpierw dać kawałek do popróbowania swemu psu o imieniu Phylax. Ponieważ rzucone psu kęsy najwyraźniej mu smakowały i nie zaszkodziły, Szpularz w końcu się przemógł i zaczął jeść, gdy jego pobożni gospodarze udzielili wieczornego błogosławieństwa. Gdy dopiero co przełknął ostatni kawałek, usłyszał pod oknem chichot, a jakiś cienki głos zawołał „na zdrowie”, zaś zjedzony chleb mu nie zaszkodził.

Przejażdżka gnomów do nysańskich nimf

Ojciec gospodarza Fryderyka był fornalem na majątku w Gościejowicach, którego właścicielem był wtedy – przed wojną trzydziestoletnią – hrabia Rzeszy Hans Pückler von Groditz. Pewnego razu fornal jechał z furą słomy do Tłustoręb. Spóźniwszy się w drodze powrotnej, dopiero o dziewiątej wieczorem jechał przez Rutki w stronę Molestowic, a że był zmęczony, zasnął. Ocknął się, gdy nagle spłoszyły się konie i zobaczył przed sobą stareńką karliczkę z czerwonymi oczyma i ogromną głową. Przestraszony parobek zawołał: „wszelki duch chwali Pana Boga naszego!” – „i ja chwalę, i ja chwalę” - odparła pokraka – „nie jestem zła”, poczym przedstawiła mu się jako matka gnomów Lulu i zażądała, by zawiózł jej córki w odwiedziny do nysańskich nimf. Na nic zdały się wszelkie wymówki i fornal zagroził karliczce, że ją potraktuje batem. Lulu odparła „bacie nie bij, a konie nie ruszajcie! Jak nas powieziesz, to nie wyjdzie ci to na szkodę”. Gdy furman mimo to chwycił za bat, ten nagle zniknął, zaś wóz i konie stanąły w mgnieniu oka w odwrotnym kierunku; karliczka siedziała teraz za furmanem, który wypuścił z rąk lejce. Starowina zawołała razporaz „Lulu!” i z miejsca pojawiły się tańczące gnomy i usadowiły na wozie. Przed końmi stanął czarny pudel, a te, bez lejców i cugli, ruszyły z kopyta galopem w stronę Nysy. Fornal postradał z wrażenia przytomność i gdy znów przyszedł do siebie, cel podróży został właśnie osiągnięty. Podczas gdy furman wycierał wiechciem słomy parujące konie, gnomy radośnie pląsały na łące z nysańskimi nimfami. By furmanowi nie przyszło do głowy, nagle dać dyla, w pobliżu leżał czarny pudel. Gdy wybiła dwunasta, pies podskoczył i krótko zaszczekał, zaś matka Lulu, która pozostała na wozie, zawowała znów głośno „Lulu” i wóz wypełnił się gnomami i z wolna ruszył w stronę Molestowic. Zatrzymano się w tym samym miejscu, z którego uprzednio wyruszono. Lulu zdjęła furmanowi czapkę i każdy gnom wrzucił do niej gnomiego halerza, poczym starowina nasadziła mu znów czapkę wraz z halerzami, mówiąc: „nie wyrzucaj halerzy, bo przyniosą ci błogosławieństwo”. Gnomy i pudel zniknęły we wnętrzu góry, stara na koniec zwróciła furmanowi jeszcze bat, podziękowała i sama zniknęła.
Fornal dotarł do domu bez dalszych przeszkód, całkowicie wyczerapany, o trzeciej nad ranem. Wkrótce potem zapadł na ciężką gorączkę, ale wyzdrowiał, gdy kilkakrotnie upuszczono mu krwi. Gnomie halerze przyniosły zaś szczęście jego rodzinie. Było ich 59, wszystkie wielkości srebrnych groszy. Ponieważ nie wiedział, co z nimi zrobić, hrabia Pückler, któremu opowiedział swą przygodę, wymienił mu 50 sztuk na dobre grosze, które stały się zaczątkiem skromnego dobrobytu. Owe halerze miały hrabiemu przynieść szczęście w grze w Karlowych Warach i dlatego przy następnej okazji nadał swemu fornalowi prawa czynszownika, które dziedziczył już jego syn. Pozostałych 9 halerzy starannie przechowywano, miały one później przynieść szczęście rodzinie, o czym będzie mowa w następnej legendzie.

Jak gnomie halerze przynoszą szczęście

Pewnego razu matka gospodarza Fryderyka, wybierając się na jarmark do Niemodlina, włożyła do kieszeni sakiewkę z pieniędzmi i chustę. Ponieważ było bardzo zimno, wyciągnęła szybko chustę, by obwiązać sobie nią głowę. Dostrzegłszy niebawem, że zgubiła przy tym sakiewkę, wróciła szybko i znalazła zgubę. Okazało się jednak, że przez pomyłkę zabrała sakiewkę z gnomimi halerzami, a po przeliczeniu brakowało w niej trzech z dziewięciu. Ze strachu przed gnomami zaczęła dokładnie szukać w śniegu. W trakcie tych poszukiwań natknęła się nagle na but z cholewą. Kopiąc dalej odkryła - ku swemu wielkiemu przerażeniu, że pod śniegiem leży przysypany, zmarznięty człowiek. Natychmiast pobiegła do domu i sprowadziła pomoc. Zesztywniałego z zimna człowieka odkopano i zaniesiono do wioski. Tu – zgodnie ze wskazaniami zarządcy - nacierano go przez dobrą godzinę śniegiem, aż powoli zaczął odzyskiwać przytomność. Wtedy napojono go herbatą i wsadzono do łóżka. Uratowany okazał się być bogatym wrocławskim handlarzem bydłem, który w drodze z Michałowa do Niemodlina zbłądził, zmylony błędnymi ognikami u góry molestowickiej, aż słaniając się ze zmęczenia zasnął, a padający tej nocy obficie śnieg przykrył go. Z wdzięczności za uratowanie życia handlarz chciał oddać swym wybawcom najchętniej wszystkie pieniądze, ale zarówno zarządca, jak i rodzice Fryderyka nie chcieli przyjąć zapłaty za spełnienie dobrego uczynku. Jednak matka Fryderyka musiała ustąpić naleganiom handlarza i przyjąć przynajmniej dziesięć guldenów na pamiątkę. Za każdym razem, gdy handlarz bydła przebywał później w okolicy, nie omieszkiwał odwiedzać rodziców Fryderyka i czynić im dobro. W ten oto sposób trzy gnomie halerze uratowały życie zbłąkanemu. Trzy dalsze halerze ukradła później cyganka, ale pozostawiła w zamian flakon z kosztownym balsamem, którym wykurowano małego Fryderyka, gdy temu maglownica zgniotła rączkę i owczarz nie widział już dla niego ratunku. Tak więc rodzinie pozostały jeszcze trzy gnomie halerze, o których będzie tu jeszcze mowa.

Rusałkowe źródełko

U podnóża molestowickiej góry biło żródełko zwane rusałkowym (w oryginale Fänsquelle) lub studnią czarownic (w oryginale Hexenquelle). Od czasu do czasu woda źródełka stawała się mętna i zawiesista, zaś z głębi dobywało się osobliwe szemranie. Ludzie mówili wtedy, że rusałki robią pranie. Wielu zaś twierdziło, że widzieli, jak rusałki kąpały się w źródełku przy świetle księżyca, czesząc włosy i susząc bieliznę.

Pieśń prześmiewcza na gnomy

Pewnego razu jeden nazbyt zuchwały kamieniarz imieniem Jakub przechodził po większej pijatyce nocą mimo góry. W swej zuchwałości wydrwiwał jej duchy, śpiewając tą oto prześmiewczą pieśń:

Hej, gnomy, he! Hej, gnomy, he!
Chcecie chłopa? Jam ci on, he, he!
nazbyt dla was jestem dobry,
śmieszny babski ród wasz drobny.

Hej, gnomy, he! Hej, gnomy, he!
Chcecie chłopa? Jam ci on, he, he!
Macie krągłe, wielkie główki,
krzywe nóżki, warkocz krótki.

Hej, gnomy, he! Hej, gnomy, he!
Chcecie chłopa? Jam ci on, he, he!
Ślepia żarem wam błyskają,
babską śmiałość obwieszczają.

Hej, gnomy, he! Hej, gnomy, he!
Chcecie chłopa? Jam ci on, he, he!
W tan idziecie tak ochoczo,
że aż kiecki wam furgoczą.

Hej, gnomy, he! Hej, gnomy, he!
Chcecie chłopa? Jam ci on, he, he!
I bogateście do tego, w to mi graj,
żyć w bogactwie - błogi raj.

Hej, gnomy, he! Hej, gnomy, he!
Chcecie chłopa? Jam ci on, he, he!
Złoto wnieście mi we wianie,
królem byłbym wam i panem.

Hej, gnomy, he! Hej, gnomy, he!
Chcecie chłopa? Jam ci on, he, he!
W waszym zasiadłbym pałacu,
Waszym panem był i władcą.

Jakub miał właśnie zacząć śpiewać następną zwrotkę, gdy nagle dostał tak mocno po pysku, że zaraz wziął nogi za pas, a z zarośli rozległ się chichot i klaskanie. Gdy był już w domu i przejrzał się w lustrze zobaczył, że jego gęba jest straszliwie wykrzywiona. Mimo różnych środków i sposobów, których próbował, do swego dawnego wyglądu powrócił dopiero po roku. Od tej pory nigdy już nie naigrywał się z gnomów.

Jak gnomy mszczą się za zniszczenie ich domu

Hrabia Hans Pückler postanowił kiedyś wybudować nowy kościół w Szydłowcu Śląskim, wybierając za materiał budowlany bloki bazaltowe z Molestowickiej Góry (znajdowały się tam kamieniołomy). Wkrótce już z daleka można było słyszeć odgłosy kruszenia i łamania bazaltu. Wytrącone ze swego spokoju gnomy sposępniały i zaczęły knuć zemstę. Gdy potężny, cuchnący smołą strumień wody zalał robotników, a spadający blok skalny zmiażdżył jednemu z nich nogę, nikt nie śmiał dalej pracować. Wtedy hrabia polecił swemu sprytnemu łowczemu rozsiewać wśród robotników pogłoski, że we wnętrzu góry czekają ich wielkie skarby, które mogą zatrzymać dla siebie. Kierowani pobudzoną tym sposobem chciwością robotnicy przybyli licznie do kamieniołomów i pod kierunkiem pracowitego i znającego swój fach majstra Fryderyka prowadzono intensywny odstrzał kamienia, zaś gnomy po raz wtóry poprzysiągły zemstę grożąc, że uprowadzą pierwsze dziecko, ochrzczone w nowym kościele, zamieniając na podmieńca. Tak też się stało. Uprowadzonym dzieckiem przypadkowo okazała się być córeczka nadzorcy Fryderyka i jego żony Christel. W uprowadzeniu dziecka dopomógł ich zły sąsiad Lorenz, a niepocieszeni rodzice musieli na nie czekać przez trzy lata, trzy miesiące i trzy dni – tak, jak objawiło się to w proroczym śnie, który miała Christel. Momo to opiekowała się podmieńcem z pełnym poświęceniem, gdyż jedna z karliczek zagroziła jej we śnie: „co uczynisz memu dziecku, uczynię twemu”. Gdy zbliżał się przepowiedziany termin, do domu przyszła cyganka. Wyprosiwszy trzy ostatnie gnomie halerze obiecała pełnej nadziei matce w zamian dziecko i dotrzymała słowa. W dniu świętej Jadwigi zaprowadziła Fryderyka i Christel do źródła rusałek, gdzie uszczęśliwieni rodzice odnaleźli dziecko – wymownie podobne do matki oraz noszące swe niepowtarzalne znamię. Szczęśliwie zjednoczona rodzina nie snuła planów zemsty na swym złym sąsiedzie, a szczęście mieszkało odtąd znów w ich domu. Tym oto sposobem i trzy ostatnie gnomie halerze spełniły swe przeznaczenie, zaś podmieniec skurczył się i wkrótce umarł.

Jak gnomy opuszczają Molestowicką Górę

Historie opowiadane o gnomach wydarzyły się w zamierzchłej przeszłości. Gdy później we wioskach pojawiły się dzwony, owe karłowate stworzenia nie mogły już zdzierżyć. Dlatego pewnego wieczoru jeden z karzełków poszedł do Gracz i zapukał w okno gospodarza posiadającego dobry zaprzęg. W odpowiedzi na pytanie o sprawę, w jakiej przybywa, karzełek zapytał, czy gospodarz zainteresowany jest dobrym zarobkiem za przewóz. Usłyszawszy twierdzącą odpowiedź karzełek nakazał mu, by następnego dnia przybył pod wieczór na górę wielkim drabiniastym wozem z poczwórnym zaprzęgiem, nikomu nic nie mówił i oczekiwał jedynie swej zapłaty. Gospodarz tak też uczynił, jednak przybywszy na górę, nikogo tam nie zastał i tylko słyszał odgłosy dobywające się z jej wnętrza. Dopiero gdy zrobiło się już prawie zupełnie ciemno pojawił się karzełek z poprzedniego dnia nakazując mu, by skierował konie przeciw wschodowi słońca, sam wsiadł na osiodłanego konia i ruszywszy na rozkaz przed siebie zatrzymał się dopiero wtedy, gdy zostanie mu to polecone. Nie wolno mu się jednak za siebie oglądać, jeśli miłe mu życie. Posłuszny furman słysząc za sobą osobliwe i niesamowite pomruki i dreptanie był rad, gdy w końcu padł rozkaz odjazdu, jednak nieco się dziwił, że jego konie musiały przy tym tak wytężyć siły. Powodowany ciekawością, chcąc zobaczyć swój ładunek, wydumał fortel, by wypuścić z ręki bat i zaraz zsiąść z konia, by go podnieść. Jednak zrazu usłyszał wołanie: „niech karku swego dobrze strzeże i nie ogląda się za siebie”, a karzełek już był przy nim, podając mu bat. Furman zdołał jednak dostrzec, że wóz był pełen małych stworów, skrzyń i różnych pakunków, a cały rój karzełków biegł jeszcze za wozem. Tak jechał dalej, aż nad ranem kazano mu się nareszcie zatrzymać w jakiejś dzikiej okolicy i nie oglądać się za siebie. Potem usłyszał za sobą znów owe osobliwe pomruki i dreptanie, a z krzaków odezwał się głos „jedź teraz szybko do domu, a zapłatę znajdziesz na wozie”. Wtedy konie same zwróciły się w przeciwną stronę i ruszyły w drogę, zatrzymując się dopiero w domu. Furman sam nie wiedział, gdzie był, zaś na wozie miast pieniędzy znalazł tylko nawóz. Niezmiernie tym rozzłoszczony wyczyścił wóz, lecz zaraz potem odkrył, że pozostały jeszcze na wozie gnój zamienił się w szczere złoto i teraz złościł się sam na siebie. Ludzie opowiadali, że przy kopaniu i łamaniu kamieni na górze znajdowano srebrne i złoty przedmioty.

Gnomy uprowadzające dzieci (Jankowice Wielkie)

Gnomy, czy karliczki, zwane gdzie indziej „Fänsweibchen“, w okolicach Jankowic Wielkich nazywano „Piänsgedinger” . Owe istoty zamieszkiwały całą okolicę i porywały ludziom nowo narodzone dzieci, jako że ich ród był na wymarciu. Pewnego razu gnomy weszły do chłopskiej zagrody, by porwać stamtąd niemowlę. Zobaczył je jednak parobek, ale pozwolił im wejść przez okno do domu. Gnomy podłożyły w kołysce podmieńca, zaś dziecko podały przez okno. Tu czekał już parobek – odebrał je i oddał swej matce, która je chowała. Podłożony podmieniec rósł co prawda, ale nie chodził. Zaradził temu jednak parobek – wypowiedziawszy słowa „już cię nauczę chodzić!” uderzył podmieńca trzy razy w głowę, a ten wyskoczył z kołyski i jak najszybciej pobiegł w stronę lasu, gdzie pomieszkiwały gnomy. Parobek zwrócił gospodyni jej dziecko i od tego czasu znikły i gnomy.

Gnomy z Sołtysiej Góry (Czeska Wieś)

We wnętrzu Sołtysiej Góry (w oryginale Schulzeberg) mieszkały niegdyś gnomy. Gdy mieszkańcy wioski, którzy mieli tam ziemię, pracowali w polu, karliczki wykradały im często śniadanie i wyprawiały różne inne psoty. Kiedyś orał tam pewien parobek i naigrywał się z gnomów, wołając razporaz „gnomy, upieczcie mi placek”. Gdy później na chwilę oddalił się od pługa i wnet powrócił, na chwycie wisiał placek upieczony z krowiego łajna. Wtedy pojawiły się nagle wszystkie gnomy i parobek musiał w ich obecności zjeść ów obrzydliwy placek. Tak ukarały go obrażone gnomy.

Łosiowskie krasnale

Na połaci oddzielającej domenę od wsi mieszkały kiedyś krasnale. Były one wzrostu siedmioletnich dzieci, ale miały głowy wielkości koszyków. Nocą chodziły po wsi i wskakiwały pojedynczym przechodniom na karki, zeskakując dopiero, gdy ci dochodzili do drzwi swych domów. Krasnoludki wchodziły też do domów i ukrywały małe dzieci. Opowiadano o nich tą oto historię: Gdy pewnego razu gospodarze wyszli z domu, pozostawili swe jedyne dziecko pod opieką dziewki służebnej. Gdy ta poszła na chwilę do obory, do izby zakradł się krasnal, schował małe dziecko pod lóżkiem, a sam położył się do dziecięcego łóżeczka. Gdy do izby powróciła dziewka, usłyszała głos „tu leży i śpika”, podchodząc bliżej zobaczyła całe nieszczęście. Szybko przepędziła krasnala batem, ale upłynęło sporo czasu, nim odnalazła dziecko.

Inne podobne legendy

Studzienne rusałki w łosiowskiej hucie cynku

W łosiowskiej hucie cynku znajduje się bardzo głęboka studnia. W jedną noc w roku mają wokół niej tańczyć rusałki, które zwykle przebywają w głębinach. By się o tym przekonać, już kilka razy schodzono tam z palącą się latarnią, ale ta zawsze gasła. Ludzie mówią, że to rusałki zdmuchują światło.

Uprowadzona sołtysowa (Różyna)

Żona wcześniejszego dziedzicznego sołtysa Różyny robiła kiedyś pranie. Gdy wieszała bieliznę, uprowadziły ją nimfy mieszkające u wysokiego brzegu pod Zawadnem i przez długi czas ukrywały. W trakcie poszukiwań zobaczył ją tam parobek i obiecał uwolnić. Uprowadzona poleciła mu , by przyjechał na wozie zaprzężonym w dwa silne konie i zabrał czarnego koguta, czarnego psa i czarną osełkę. Tak też zrobił a było to w dniu, w którym nimf właśnie nie było, ale zdążyły jeszcze dogonić wóz, na którym jechała uwolniona sołtysowa. Wtedy rzucono im czarnego koguta. Nimfy rozerwały go i dalej goniły wóz i gdy znów go dogoniły, rzucono im psa, którego także rozszarpały. Trwało to już dłużej, niż za pierwszym razem, ale i teraz nimfy dogoniły jeszcze wóz. Wtedy rzucono im osełkę, której nie mogły już rozerwać, zaś wóz dojechał do domu i sołtysowa była uratowana, a godzina nimf minęła. Jednak bardzo wymęczona i zabiedzona niewiasta wkrótce zmarła.

Hamplowa i panny wodne (Czepielowice, Kościerzyce)

Przy szosie z Czepielowic do Kościerzyc leży Jezioro Murawieckie (niem. Murawitzsee – chodzi o jeziorko, przy którym znajduje się obecnie ośrodek „Floryda”). Było ono siedzibą panien wodnych, które dawniej często chodziły do Czepielowic na zakupy. Miały przynosić szczęście dobrym ludziom, zaś nieszczęście dusigroszom i ludziom złym, rzucając uroki na bydło, ściągając choroby i pożary. Pewnego razu znajomość z pannami wodnymi zawrzeć musiała żona gospodarza Hampla i on sam. Mimo, iż wszyscy wiedzieli, że niewiastę przez sześć tygodni prac polowych prześladować będzie nieszczęście, to jednak Hampel wysłał w tym czasie swą młodą żonę nad jezioro na wypas. Gdy pracowała tam raz zupełnie sama, pojawiły się panny wodne i zabrały ją ze sobą. Ponieważ nie powracała i mimo trwających miesiącami poszukiwań nie zdołano jej odnaleźć, tłumaczono sobie, że jest u panien wodnych i pozostawiono własnemu losowi. Pewnego razu Hampel orał pole w pobliżu jeziora i był myślami przy swej zaginionej żonie. Wtedy ta wynurzyła się z otmętów, podążyła prędko ku niemu i rzekła te oto słowa: „Nie dotykaj mnie, idź do domu i przybądź tu jutro o tej samej porze na naszym czarnym koniu. Miej ze sobą trzy czarne zwierzęta i zabierz mnie”. Jak szybko nadeszła, tak teraz powracała do wody. Następnego dnia Hampel osiodłał karego i zabrał w worku czarnego koguta, czarnego psa i czarnego cielca i o ustalonej porze stawił się umówionym miejscu, gdzie czekała na niego już żona. Zabrał ją na konia i ruszył galopem w stronę domu. Prawie w tej samej chwili z głębin wynurzyły się nimfy i podążyły za nim ze strasznym wyciem, by odebrać mu zdobycz i rozerwać na strzępy jego samego i wierzchowca. Gdy były już na wyciągnięcie ręki, Hamplowa rzuciła im koguta. Dzika zgraja od razu się nań rzuciła, rozrywając na tysiąc kawałków. Hampel oderwał się dzięki temu na chwilę od pościgu, lecz został zaraz dogoniony. Wtedy jego żona wypuściła czarnego psa, ale i on został rozerwany w tysiąc strzępów. Powtórzyło się to wkrótce i z cielcem, ale ścigani byli tymczasem już bardzo blisko domu i w chwili, gdy bestie chciały się właśnie na nich rzucić, rumak dotknął kopytami ziemi Hampla, a moce nimf były tym samym złamane. Teraz powróciły wielkim pędem i ze straszliwym wyciem do jeziora, lecz jeszcze przedtem rzuciły w ich stronę zaklęcie „gdzieście wpełźli, tam zaśmierdzi!”. I rzeczywiście - równy rok później stodoła Hampla wypaliła się aż do fundamentów.

Krasnale (Błota)

Błota otoczone są wałami przeciwpowodziowymi, w których w niezbyt odległych czasach mieszkały krasnale (w oryginale Kekermänndel), a zwłaszcza w wale nieopodal małego stawu, zwanego Stawem Karczmarza (niem. Kretschmer-Loch, może tu również chodzić o nazwisko). Owe ludziki zdawały się nie sprzyjać mieszkańcom Błot, gdyż podpalały każdą furę siana, przejeżdżającą późnym wieczorem mimo ich siedzib. Pewnego razu szczególnie boleśnie odczuł to kolonista Alois Scholz. Zbierał kiedyś przez cały dzień siano na łąkach nad Smortawą i wyprzągł swym zwyczajem krowy, puszczając wolno, by mogły się paść. Gdy pod wieczór chciał je znów zaprząc, były już daleko i zanim przyprowadził je z powrotem, słońce już zaszło i nastał czas, w którym harcują krasnale. W wielkim strachu poganiał swe krowy w drodze do domu, zmuszając je do najszybszego pędu. Za starym zagajnikiem, zwanym Wyrębiskiem Ossiga (niem. Ossighaue) pobłyskiwały już światła Błot, gdy mijał wał, gdzie pomieszkiwały krasnale, które teraz rzuciły się na pobladłego z przerażenia Scholza i w mgnieniu oka płonęła cała fura. Stąd też bierze się niechęć mieszkańców Błot do przejeżdżania tamtędy furami siana po zmroku.

Poranny staw (Jelcz powiat Oława)

Koło Jelcza, gdzie się urodziłem, Oława przepływa przez głęboki staw, zwany Stawem Porannym (niem. Frühklugloch, słowo „frühklug” to w dawnym znaczeniu również „przemądrzały”). Ludzie mówią, że ów staw nie ma dna i jest siedzibą błędnych ogników. Kto idzie tamtędy w godzinę duchów, tego ogniki sprowadzają z drogi tak, że powraca do domu dopiero wczesnym rankiem, kiedy jest już jasno – tak ma się też tłumaczyć nazwa stawu. Wielu ludzi miało przy tym potopić się w leżących w pobliżu mokradłach. Gdy jednak jakiś śmiały człowiek rzuci w ogniki ostrym nożem, wtedy złe duszki uciekają, pozostawiając w tym miejscu kupki złotych monet. W Porannym Stawie mieszka też rusałka, która o północy wychodzi z głębin i rozwiesza pranie na pobliskich krzakach. O pierwszej powraca, ściągając już suchą bieliznę. Pewnego razu jakiś przechodzień skradł jej pranie, poczym rusałka każdej nocy wądrowała wokół stawu niestrudzenie szukając swych rzeczy i tak straszliwie przy tym zawodząc, że ludziom w Jelczu włos jeżył się na głowie i zmusili w końcu żartownisia, by ten zwrócił jej skradzioną bieliznę. Od tego czasu nikt jej już więcej nie widział.

Gwizd i korona króla węży (powiat Brzeg)

Gdy młode dziewczęta zabiły kiedyś konarem jodły kilka węży, stare kobiety nastraszyły je: „Jeśli wśród węży, które zdołały uciec, znajdował się król węży, to zwoła gwizdaniem inne węże, które was dopadną i rozszarpią.” Kobiety opowiadały też o człowieku, który potrafił gwizdać, tak jak węże. Gdy gwizdał, spełzły wszystkie węże, których nie mógł się później pozbyć i gdy pomylił się w gwizdaniu, węże rozszarpały go. Gdy położyć potrójną chusteczkę ślubną, to jest taką, której używano już przy ślubach trzech małżeńskich par, to przypełźnie król węży i złoży na nią swą koronę. Wtedy trzeba koronę szybko zabrać i uciec, gdyż inaczej będzie się rozszarpanym przez króla węży.

Jak dusza dziewczynki staje się zmorą (Stary Górnik powiat Oława)

Chrzestna, która jest zmorą, zmienia i chrześniaka lub chrześniaczkę w dusiołka lub zmorę, która co noc musi iść „dusić” i przez całe życie jest nieszczęśliwa, jeżeli rodzicom nie uda się zwrócić zmorze jej chrzestnego podarunku. Matka Mochnern opowiedziała o tym nadawcy tą oto historię: „Gdy byłam jeszcze młodą dziewczyną, chodziłam prawie co wieczór prząść. Była tam też inna dziewczyna, która nigdy nie zostawała po północy. Gdy nadchodziła godzina duchów, dziewczyna wstawała i szła do domu i nawet dziesięć koni nie mogło jej zatrzymać. Kiedyś jej najmilejszy i jego dwóch przyjacół chciało się wywiedzieć, dlaczego dziewczyna zawsze znika. Pewnego razu podążyli za nią i pochwycili ją, gdy miała się zakraść do domu. Właśnie wybiła dwunasta, gdy dziewczyna padła bez życia na ziemię, a z jej ust wymknęła się biała mysz. Przerażeni chłopcy podnieśli nieżywe ciało, zanieśli do domu i położyli na łóżko. Wieść o nagłej śmierci dziewczyny dotarła wkrótce i do izby, gdzie prządły pozostałe dziewczyny. Wszystkie podążyły zaraz do jej domu. Gdy zebrały się wokół łóżka, wybiła pierwsza i na dworze słychać było popiskiwanie, a przed drzwiami kręciła się biała mysz. Wtedy chłopcy wynieśli ciało dziewczyny w to miejsce, w którym wcześniej upadła, a mysz w tej samej chwili wślizgnęła się do jej ust i dziewczyna otwarła oczy. Przyznała się zebranym wokół niej, że jest zmorą i co noc między dwunastą i pierwszą musi iść „dusić”. Posłuchawszy rady „wiedzącego” rodzice zwrócili wszystkim chrzestnym dziewczyny ich podarunki i winna wszytkiemu chrzestna zmora, nie chcąc się zdradzić, również przyjęła swój podarunek. Od tego dnia dziewczyna była wolna.”

Dusza dziewczynki musi pod postacią myszy wejść do próżnej wierzby (Lubsza)

W tak zwane wieczory świateł, we wsi Lubsza w powiecie Brzeg na przędzenie zachodziła często pewna młoda dziewczyna, która zawsze krótko przed północą wychodziła w wielkim niepokoju pod jakimkolwiek pozorem, niezależnie od tego, jak ciekawa i zajmująca była właśnie zabawa i nie można jej było zatrzymać ni siłą, ni podstępem. Kiedyś kilku uczestników przędzenia, kierowanych ciekawością, podążyło niezauważenie za nią. Dziewczyna wyszła za wieś i wpełzła do próżnej wierzby. Gdy wybiła dwunasta, z drzewa wyskoczyła biała mysz i pomknęła w stronę wsi, zaś dziewczyna opierała się niczym nieżywa o drzewo i miała otwarte usta. Wołana po imieniu i kłuta igłami nie dawała znaku życia. Krótko po pierwszych kurach pojawiła się mysz, wpełzła dziewczynie do ust, a ta ożyła. Nigdy już nie przyszła na przędzenie, ale śmiałków od tego czasu bardzo męczyły zmory.

VII. Cudowne uzdrowienia

Jak dziecko zostało uzdrowione z przepukliny (Stary Górnik powiat Oława)

Poniższą historię opowiedziała nadawcy – emerytowanemu nauczycielowi o nazwisku Schicha – również matka Barwischen: „Gdy moja Marysia była jeszcze mała, nabawiła się przepukliny pępkowej. Zaniosłam ją wtedy w następny Wielki Piątek, jeszcze przed wschodem słońca, do lasu. Nie wolno mi się było przy tym odzywać, ani odpowiadać ludziom, o co kolwiek by się nie pytali. W jednym miejscu rósł młody dąbczak, którego pień był od dołu rozdwojony. Rozerwałam drzewko i trzy razy włożyłam nagie dziecko w rozszczep – w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Potem związałam dąbczaka mocno postronkiem i tak jak zrosło się drzewko, zgoiła się i przepuklina. Może mi pan wierzyć, panie nauczycielu, a jeśli pan chce, to pokażę mu dąbczaka, który jeszcze dziś tam stoi.”

Koniec

Na zakończenie, jak zapowiedziałem w jednym z poprzednich postów, zamieszczam jeszcze zestawienie oryginalnych nazw lokalnych i użytych w tłumaczeniu ich polskich odpowiedników.

Wolfsschlucht – „wilczy jar” – nazwa odcinka fosy między ul. Armii Krajowej a Wrocławską
Schwedengraben – „szwedzki rów” – nazwa części Potoku Psarskiego
Schwedenfurt – „szwedzki bród” – zasypany odcinek rowu zbliżeniowego w okolicach Jankowic Małych
Pfaffentümpel – „klesze bajoro” – bagnista łąka w lesie między Gacią a Ścinawą
Schleusentempel lub Tempel der Nixen świątynką przy śluzie lub świątynką rusałek – jaz na Potoku Psarskim
Schinderei – „mordęga” – odcinek drogi z Bąkowa do Młodoszowic
Heemße-Barndel – źródełko na młodoszowickich polach, w pobliżu granicy z Bąkowem
Pfarrteich – „księży staw” – pole u styku granic Czeskiej Wsi, Michałowa i Lipowej
Hirtenberg – Pasterska Góra – Gierszowice
Helder – mokradło w Obórkach
Kirchlache – „kościelna kałuża” – staw w Zawadnie
Nesselgrund – „pokrzywi jar” – rów w połowie drogi z Kopania do Kolnicy
Trompeterzippel – „przesmyk trębacza” – przesmyk na Nysie w pobliżu Wronowa
Brautberg – „wzgórze młodopanieńskie” – wzgórze w pobliżu Mąkoszyc, w kierunku Śmiechowic
Boberstein – błędny kamień na południe od Borucic
Galgenloch – „szubieniczny staw” – staw przy drodze z Szydłowic do Błot
Karreteloch – „staw karety” – staw w pobliżu Błot
Steinerne Tischwiese – „kamienna polana stołowa” – polana w pobliżu dawnych grodów ryczyńskich
Marienberg – Góra Mariacka – góra w pobliżu Strzelina
Königssee – Jezioro Królewskie – jezioro w pobliżu Strzelina
Schmiedewinkel – „zaułek kuźniczy” – pole w pobliżu Łukowic Brzeskich
Furt – „bród” – mały zagajnik u styku trzech granic w pobliżu Jankowic Wielkich
Kälberbusch – „cielęcy lasek” – zagajnik między Jankowicami Wielkimi i Wierzbnikiem
Kurchsteen – „kamień kościelny” – kamień w Czeskiej Wsi
Schmiedeloch – „staw kuźniczy” – staw w pobliżu Czepielowic
Schulmeisterloch – „staw nauczycielski” – staw w Błotach
Teufelstein – „diabelski kamień” – głaz w pobliżu Bystrzycy Oławskiej
Teufelskegelbahn – „diabelska kręgielnia” – odcinek zbocza Gromnika
Mullwitzberg – Góra Molestowicka Molestowice, powiat Niemodlin
Fänsquelle lub Hexenquelle – „żródełko rusałek” lub „studnia czarownic” u podnóża Góry Molestowickiej
Schulzeberg – Sołtysia Góra – wzgórze w okolicach Czeskiej Wsi
Murawitzsee – Jezioro Murawieckie – jeziorko przy ośrodku „Floryda” w Kościerzycach
Kretschmer-Loch – Staw Karczmarza – Błota
Ossighaue – Wyrębisko Ossiga – Błota
Frühklugloch – Staw Poranny – Jelcz
0 UP 0 DOWN
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Zobacz posty nieprzeczytane

Skocz do:  

Tagi tematu: brzeskie, legendy


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template BMan1Blue v 0.6 modified by Nasedo
Strona wygenerowana w 0,1 sekundy. Zapytań do SQL: 21
Nasze Serwisy:









Informator Miejski:

  • Katalog Firm w Brzegu